niedziela, 30 listopada 2014

Ulubieńcy ostatnich miesięcy (Tołpa, Sephora, Balea, Maybelline, Max Factor, Golden Rose, Alverde)

Znowu zaniedbałam bloga, ale niestety w ostatnio nie mam czasu na nic. Chwili spokoju zaznam chyba dopiero w okolicach świąt. Na razie z każdej strony gonią mnie zaliczenia, kolosy, sprawozdania. Zachciało się inżyniera - to się teraz ma ;). 

Wracając do blogowych spraw, to dziś chciałabym Wam pokazać kosmetyki, które w ostatnim czasie ogromnie polubiłam. Nie będą to ulubieńcy stricte listopadowi, tylko ostatnich kilku miesięcy. Sprawdziłam ostatnia tego typu notka miała miejsce początkiem sierpnia.


Cała wesoła gromadka. Tym razem jest tego więcej i czasami rodzaj kosmetyku się dubluje, ale wyjaśnienie jest proste. Coś innego mam w domu, a coś innego na stacji i tak się złożyło, że oba podbiły moje serce. 


Zaczynając od pielęgnacji twarzy. Chciałabym waszą uwagę zwrócić na emulsję do mycia twarzy z Alverde. Na blogach rzadko się o niej wspomina i myślę, że zupełnie niesłusznie. Emulsja ma dość gęstą konsystencje i dosłownie odrobina wystarczy, aby umyć całą twarz. Skóra po użyciu tego kosmetyku jest bardzo dobrze oczyszczona, ale w bardzo delikatny sposób. 

Kolejnym kosmetykiem jest płyn dwufazowy z Sephory. Na zdjęciu możecie dojrzeć, że już go prawie zużyłam. Świetnie się u mnie sprawdził. Ekspresowo zmywał co miał zmyć. Nie pozostawiał tłustej warstwy i mgły na oczach. Nie podrażniał. Bardzo go lubiłam, ale nieprędko się na niego ponownie zdecyduje. ponieważ ta buteleczka kosztuje około 30 zł.

Drugim żel do mycia twarzy, który chciałabym Wam polecić jest z Tołpy z serii Dermo Face. Co prawda mam go w wersji miniaturowej (50 ml), ale już taka ilość pozwoliła mi stwierdzić, że jest genialny. W bardzo delikatny sposób oczyszcza skórę. Jest gładka i delikatna w dotyku. Poza tym po mimo niewielkich rozmiarów żel wystarczył mi na blisko da miesiące używania.


Następnie kilka słów o szamponie, który kolejny raz pojawia się na moim blogu. Oczywiście chodzi o delikatny szampon do włosów z Alverde. Lubię używać na zmianę szamponu bardziej naturalnego i oczyszczającego. Ten świetnie sprawdza się w roli tego pierwszego. Jak na kosmetyk całkiem dobrze się pieni, świetnie oczyszcza włosy, ale ich nie plącze. To moja druga butelka i myślę, że nie ostatnia.

Na uwagę zasługują także dwa żele pod prysznic. Jeden pochodzi z Balea, a drugi z Tołpy. Pierwszy z nich należy do zimowej edycji limitowanej (mam jeszcze pozostałe dwa, ale są w trakcie testów) i bardzo go polubiłam za zapach, który idealnie wpisuje się w jesienno-zimową atmosferę. Jest to połączenie pomarańczy i wanilii. Zapach mógłby być bardziej intensywny, a sam żel gęsty, ale i tak go uwielbiam.

Drugim żelem pod prysznic jest propozycja Tołpy. Nie przepadam za zapachem róży, ale w tym przypadku ten zapach jest tak fascynujący i intrygujący, że nie jest to wada, a zaleta. Poza tym  żel jest bardzo delikatny i nie podrażnia.

Ostatnim kosmetykiem pielęgnacyjnym jest krem do rąk z Tołpy również o zapachu czarnej róży. Krem ma bardzo dobre właściwości nawilżające i pielęgnujące. Po użyciu kremu skóra jest nawilżona przez wiele godzin. Skóra dłoni jest miękka i delikatna w dotyku.


Na sam koniec przyszedł czas na kolorówkę. 

Zacznę od pudru do twarzy z serii Fit Me z Maybelline. Niestety nie jest u nas dostępny a szkoda. Przez długi czas miałam w stosunku do niego mieszane uczucia, ale ostatnio, gdy zaczął się kończyć poczułam, że nie łatwo będzie go zastąpić. Przede wszystkim puder jest bardzo trwały, matuje na kilka godzin, nie ściera się i nie waży. Uwielbiam go.

Kolejnym kosmetykiem jest tusz do rzęs z Max Factor Masterpiece Max. Wspominałam o nim już kilkukrotnie i nadal jestem z niego bardzo zadowolona. Świetnie rozdziela, wydłuża i podkręca rzęsy. 

Ostatnim kosmetykiem jest lakier do paznokci z Golden Rose z serii Rich Color w kolorze czarnym (nie pamiętam dokładnego numerka). Ma świetny pędzelek, kolor i konsystencje, chociaż ostatnio musiałam go trochę rozcieńczyć (ale nic dziwnego ma już dwa lata). 

Naomi

sobota, 15 listopada 2014

Targi kosmetyczne w Krakowie listopad 2014 - relacja i zakupy

Dzisiaj miałam okazję wziąć udział w targach kosmetycznych w Krakowie. Niestety nie mogłam wziąć udziału w edycji wiosennej, choć planowałam. Jesienna zaskoczyła mnie zmianą lokalizacji, co odbieram bardzo na plus. Myślę, że hala Expo jest idealnym miejscem na takie wydarzenie. Nie musiałam kupować biletu, ponieważ w październiku wygrałam go na fanpagu. Nigdy nic nie wygrywam, a tym razem spróbowałam pierwszy i jedyny raz, i się udało. Zrobiłam trochę zdjęć, więc zabieram Was na wirtualną wędrówkę. :) Oczywiście kupiłam co nieco. 



pędzle maestro


mydełka Organique 




Pasty wybielające BlanX, coś, gdzieś o nich czytałam, ale nie pamiętam co.




Manicure tytanowy - brzmi co najmniej ciekawie.


Stoisko OPI.





A teraz moje zakupy.


Na stoisku Organique wybrałam sobie mydełko glicerynowe, które swoim wyglądem będzie świetnie wpisywać się w nadchodzący czas. Natomiast na stoisku OPI w koszu z lakierami za 10 zł wygrzebałam bardzo fajny, ciemny jesienno-zimowy odcień "Ski teal we drop".


Garstka próbek z Ziaja i Bielendy.


Targi nie mogą się obyć bez wizyty na stoisku Maestro. Tak jak w zeszłym roku skusiłam się na trzy egzemplarze. Za wszystkie zapłaciłam 40 zł.


Jak pisałam wcześniej, bardzo zainteresowały mnie pasty Blanx. Kupiłam jedną z nich, a gratis dostałam ogromną ilość próbek.


Na sam koniec zostawiłam sobie zestaw do włosów z Ziaja. W jego skład wchodzi szampon z serii Med oraz odżywka intensywna odbudowa.

Kongres i targi odbywają się jeszcze jutro, więc jeśli ktoś z Was ma blisko i wolną niedzielę to polecam się wybrać. :) Myślę, że również w przyszłym roku wezmę w nich udział. 

Pozdrawiam,
Naomi

wtorek, 11 listopada 2014

All in one: perełki z Rossmanna (Rimmel, Max Factor, L'oreal, Wibo, Maybelline), promocja 1+1 i moje zakupy

Od wczoraj do 19 listopada w Rossmannie będzie trwać promocja 1+1, w której chodzi o to, że kupując jeden kosmetyk, drugi w tej samej cenie lub tańszy będziemy mieć gratis. Nie jestem fanką tej drogerii, ponieważ w chwili obecnej nie tak łatwo mnie zadowolić (myślę, że jest to takie zboczenie zawodowe związane z blogiem). Lubię kosmetyki trudniej dostępne, które coś w sobie mają, a w Rossmannie znajdziemy tylko najpopularniejsze sieciówki. Po mimo to zgromadziłam wszystkie kosmetyki kolorowe, które możemy kupić w Rossmannie. Wspomnę zarówno o dobrych kosmetykach, ale także o takich, których zdecydowanie nie są warte zakupu (takie antyperełki). Na koniec pokaże Wam moje poniedziałkowe (ogromne) zakupy.


Zacznę od kosmetyków do twarzy. Z tej kategorii posiadam tylko dwóch przedstawicieli, a używam właściwie tylko jednego. ;)


Zacznę od kilku słów na temat podkładu z serii Match Perfection z Rimmel (w kolorze 010 Light Porcelain). Powyższej butelki już nie używam, ponieważ minął jej czas na zużycie, a poza tym ostatnio zrezygnowałam z podkładu. Kosmetyk zasługuję na uwagę przede wszystkim ze względu na bardzo jasny kolor. Nie mam pojęcia, który drogeryjny podkład charakteryzuje się równie jasnym odcieniem. Polecam go, ponieważ przyzwoicie krył i długo się utrzymywał. Ładnie się wtapiał i wyrównywał koloryt. 

Kolejnym świetnym kosmetykiem z Rossmanna jest korektor z L'oreal, a dokładnie True Match w kolorze 001. Kupiłam go na poprzedniej promocji i od tej pory używam cały czas. Ma świetny, bardzo jasny kolor. Bardzo dobrze kryje, ale również rozświetla, tam gdzie trzeba. Przypudrowany utrzymuje się na twarzy przez wiele godzin. Nie waży się i nie ściera. Zastanawiam się, dlaczego jeszcze nie napisałam o nim dłuższej recenzji. Koniecznie muszę to nadrobić.

Następnie przejdźmy do kategorii oczy.


Zacznę od najtańszego, czyli od srebrnego eyelinera Wibo, który kupiłam w zeszłym roku i użyłam może raz. Zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, dlaczego wrzuciłam go do koszyka. W tym momencie nachodzi mnie taka dygresja, żeby zawsze dobrze przemyśleć decyzje o zakupie, a nie wrzucać bezmyślnie do koszyka, bo tanie. Oprócz wyżej wymienionego koloru miałam jeszcze czarny (całkiem ok) i chabrowy (kompletna porażka, kupiona w maju, już zaliczył kosz, jest totalną anty perełką). Wracając do srebrnej wersji, to nie polubiłam go ze względu na dość gęstą konsystencje, Był taki od razu po zakupie. Nie do końca odpowiada mi metaliczny kolor oraz pędzelek, który jest mało precyzyjny. 

Następnie przejdźmy do dwóch eyelinerów z L'oreal. Zacznę od Super Liner, który powoli robi się niezdatny do użytku, ale nic dziwnego jeśli został otworzony rok temu. Z chęcią kupię go ponownie, ponieważ ujął mnie trwałością, łatwością malowania oraz genialną głęboką czernią. Bardzo łatwo się go zmywa pierwszym lepszym płynem do demakijażu. Nie podrażnił, ani nie uczulił mnie.

Drugim, a nawet lepszym eyelinerem z L'oreal jest Blackbuster w postaci flamastra. Jest bardzo precyzyjny, charakteryzuje się świetną trwałością oraz tym, że można go używać przez długi czas. Bardzo wolno wysycha, oczywiście chodzi mi o flamaster, a nie o kreskę na oku. Również nie mogę się przyczepić do koloru, który jest bardzo głęboki. Jest to moje odkrycie ostatnich miesięcy.  


Natomiast nie do końca się polubiłam z eyelinerem Maybelline Lasting Drama w kolorze 010 Ultra Violet, Kosmetyk początkowo był zapakowany w kartonik i zaklejony. Wspominam o tym, ponieważ kupując go liczyłam, że będzie miał bardzo miękką, maślaną konsystencje (podobną do Essence, czy Catrice).  Niestety bardzo się zawiodłam (dodam, że w cenie regularnej kosztuje około 35 zł). Jest bardzo tępy, ciężko nabrać na pędzelek oraz narysować precyzyjną kreskę. Aby nadawał się do użytku konieczne jest dolanie kilku kropli Duraline. Na plus zaliczam jedynie rewelacyjny kolor. Niestety jest to anty perełka.

Kolejnym kosmetykiem, o którym koniecznie muszę wspomnieć jest tusz do rzęs Masterpiece Max z Max Factor. Według mnie jest to najlepszy tusz do rzęs jaki dotychczas używałam. Przede wszystkim ma rewelacyjną konsystencje, wspaniałą szczoteczkę i genialny kolor. Bardzo łatwo uzyskać efekt świetnie rozdzielonych, wydłużonych i lekko pogrubionych rzęs. Przy okazji nie skleja ich. W najbliższym czasie koniecznie muszę o nim napisać więcej, ponieważ zdecydowanie jest tego wart. 100 % perełka.


Ostatnimi kosmetykami z kategorii oczy są kremowe cienie Color Tattoo 24 Hr z Maybelline. W mojej kolekcji posiadam dwa najbardziej neutralne kolory, czyli Pernament Taupe oraz On and On Bronze. O Pernament Taupe wspominałam tutaj (jest to notka podsumowująca moje zakupy podczas poprzedniej wielkiej promocji) i pisałam, że nie wiem co mną kierowało, kiedy wrzucałam go do koszyka. Wiele z Was używa go do brwi. Ja niestety nie przepadam za takim podkreśleniem, a na powiece wygląda buro i nie współgra z cieniami, które używam. Niestety nie widzę dla niego zastosowania. Leży i się kurzy.

O wiele bardziej zadowolona jestem z drugiego koloru On and On Bronze. Świetnie sprawdza się z czarną kreską w roli dziennego makijażu. Aczkolwiek pod niego muszę nałożyć bazę, ponieważ bez niej po kilku godzinach się roluję. Na bazie jest nie do zdarcia.

Na sam koniec zostawiłam kosmetyki do makijażu ust.


Zacznę od błyszczyków, których nie lubię i nie polecam. Oczywiście chodzi mi o Rimmel Apocalips. Wiem, że wśród Was jest ich wiele fanek. Ja niestety do nich się nie zaliczam. Moje egzemplarze to Stellar i Solstice. Przede wszystkim nie lubię ich, ponieważ mam duże problemy z ich równym nałożeniem oraz za każdym razem wyjeżdżam za kontur ust. Również sama formuła błyszczyków jest taka, że migrują tam, gdzie nie trzeba. Głównie dotyczy to tego bardziej intensywnego koloru. Natomiast tej drugiej nie lubię, ponieważ formuła i kolor jest taki bazarkowy, wręcz rodem z PRL-u, że mnie postarza. Wyglądam w nim komicznie. W zeszłym roku królowały na blogach i youtubie. Po tylu pozytywnych opiniach liczyłam na coś rewelacyjnego. Niestety bardzo się zawiodłam. Dla mnie zdecydowanie to antyperełki.

Aczkolwiek do gustu bardzo przypadła mi szminka Color Whisper z Maybelline w kolorze Pink Possibilities. Chociaż bardziej niż szminka pasuje do niej określenie balsam koloryzujący, ponieważ nie wysusza ust, a nawet delikatnie je nawilża. Również kolor, który wybrałam bardzo przypadł mi do gustu, ponieważ świetnie współgra z kolorem moich ust i bardzo dobrze sprawdza się na co dzień. Zdecydowanie polecam i moja perełka.

Na sam koniec przygotowałam jeszcze zbiór swatchy. Miał być jeszcze makijaż wykonany moimi perełkami, ale niestety się nie wyrobiłam. :(


Pisząc tą notkę przypomniałam sobie, że z Rossmanna (Rimmel, Miss Sporty) posiadam jeszcze lakiery do paznokci. Niestety wszystkie zostały w Krakowie.

Na koniec zostawiłam sobie poniedziałkowe zakupy. Kupiłam tylko dwa lakiery, a gdyby nie było promocji pewnie nie kupiłabym żadnego. Wybrałam piaskowy (nr 5) oraz imitujący skórę (nr 3). Za oba zapłaciłam 8 zł z groszami. Nie wiem, czy jeszcze coś kupię. Mam nadzieję, że nie.


Co sądzicie o takim wpisie?

Naomi

sobota, 8 listopada 2014

Tak czy Nie? - Yves Rocher krem do rąk Miód & Muesli Bio

Pozostając jeszcze w tematyce Yves Rocher, chciałabym Wam wspomnieć o kremie do rąk tejże marki. Zdaję sobie sprawę, że ostatnio większość recenzji dotyczy jednej marki, ale chciałabym żebyście wiedziały jak u mnie sprawdziły się te kosmetyki. Mam plany na najbliższe parę notek, więc trochę odetchnięcie. ;) Wcześniej nie planowałam recenzji tego kremu, ale zużyłam dwie tubki, więc postanowiłam coś napisać. Często wracam do moich starych wpisów, aby sprawdzić co kiedyś sądziłam o wybranym kosmetyku. Też tak macie?


Jak zwykle opakowanie bardzo mi się podoba. Kilkukrotnie wspominałam, że uwielbiam szatę graficzną, którą proponuje Yves Rocher. Tubka zawiera tylko 50 ml, która kosztuje około 17 zł. Na szczęście kremy nie są opatrzone zielonym punktem, więc obowiązują na nie zniżki. W sklepie stacjonarnym możemy kupić je już poniżej 8 zł. W skład tej linii zapachowej wchodzi jeszcze balsam do ust, mleczko do ciała i żel pod prysznic.


Opakowanie jest wykonane z fajnego, dość miękkiego plastiku, który można wyginać na wszystkie strony. Zwłaszcza pod koniec opakowania mam tendencje do maltretowania opakowań w celu wyciśnięcia wszystkiego do ostatniej kropelki. Później również jeszcze je przecinam, ale wolę, żeby zostało w tubce jak najmniej produktu. Nie lubię jak wysycha. Otwór, przez który wydobywa się krem jest odpowiedniej wielkości. Dozuje pożądaną ilość.


Do gustu bardzo przypadł mi zapach. Jest bardzo ciekawy, słodki, otulający. Mi osobiście kojarzy się z marcepanowym aromatem, ale mój nos może się mylić. ;) Bardzo mi się podoba jego konsystencja. Jest aksamitna, dość lekka (co może być za równo wadą i zaletą) i łatwo się rozsmarowuje. Jest nawet wydajny. Nie wielka ilość wystarczy do posmarowania dłoni.


Jak wspominałam wyżej krem ma bardzo lekką konsystencje, która bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy. Nawilża bardzo przeciętnie, daję tylko chwilowe uczucie odżywienia i nawilżenie. Myślę, że najlepiej sprawdziłby się jako krem do torebki, ponieważ w kryzysowych chwilach ulżył by skórze. A dzięki szybkiemu wchłanianiu można od razu można wrócić do porzuconych zajęć. Również niewielkie rozmiary temu sprzyjają. Jako krem odżywczy na noc nie sprawdza się w ogóle (w tej roli odkryłam już swojego ulubieńca). Krem mnie nie uczula i nie podrażnia. Pod tym względem jest ok.


Podsumowując mam mieszane uczucia. Nie jest to 100% zły kosmetyk, ponieważ na przykład zapach bardzo mi odpowiada, ale spodziewałam się lepszych właściwości. Nie wykluczam, że chcąc skorzystać z jakieś oferty, to skuszę się właśnie na ten kosmetyk. 

Znacie jakieś godne polecenia kremy do rąk?

Naomi

niedziela, 2 listopada 2014

Nowości w kosmetyczce

Witajcie, w tym tygodniu chciałabym pokazać Wam kosmetyki, które (o zgrozo) w sierpniu i we wrześniu przybyły do mojej kosmetyczki. Wiem, że mamy już listopad, ale jakoś nie mogę się ogarnąć i pisać częściej niż raz w tygodniu. Nie chcę pisać tylko o zużytych kosmetykach i zakupach, dlatego mam takie opóźnienia. Po mimo wszystko lepiej późno niż wcale, zwłaszcza, że z kilku kąsków jestem szczególnie zadowolona.


Na sam początek zdjęciu grupowe.


Przegląd nowości zaczynamy od mojego ostatniego zamówienia z Yves Rocher poczynionego w sierpniu. Jeszcze wtedy byłam nimi bardzo zafascynowana i nie odczuwałam ich negatywnych skutków. Skusiłam się na wodę toaletową o zapachu truskawkowym oraz na dwa żele złuszczające o zapachu maliny i truskawki.


Następnie przybyły mi 3 lakiery do paznokci (w tym matowy) oraz kredka do oczu. Niestety, zabijcie mnie kosmetyki zostały na stancji, a ja piszę notkę w domu, więc nie mam jak sprawdzić kolorów (zrobię to jak wrócę do Krakowa i poprawie). 


W Super-pharm kupiłam drugą butelkę szamponu z Garnier Fructis, który świetnie się u mnie sprawdził. Niestety zostałam skazana na nowszą wersję, która ma trochę pozmieniane w składzie i nie działa już tak świetnie. Na blogowej wyprzedaż kupiłam mój pierwszy kosmetyk z Bath&Body Works, czyli krem do ciała o zapachu Black Raspberry Vanilla. Na razie czeka na swoją kolej i już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę go używać.


W Hebe dopadłam jagodowy lip butter (początkiem września jeszcze nie był wszędzie dostępny) z Nivea. Kupiłam też krem do rąk z Tołpy, który od bardzo długiego czasu chodził mi po głowie oraz temperówkę do kredek z Catrice. Poprzedniczka z Essence przestała spełniać swoją rolę.


Na sam koniec trafiły zakupy z Minti Shop oraz ze sklepu stacjonarnego z woskami Yankee Candle. W Minti zamówiłam paletkę pomadek ze Sleek w kolorze Ballet. Niestety nie jestem z niej do końca zadowolona, ponieważ dwa z czterech kolorów są dla mnie zbyt jasne i dają efekt korektora. Natomiast pozostałe dwa są idealne. Z Yankee Candle kupiłam trzy woski o zapachach: Farmer's Market, Summer Scoop i Paradise Spice.

No to tyle. Trochę mi tego przybyło, ale cieszę się, że w końcu mogę coś przetestować z B&BW. Również pozostałe kosmetyki od dłuższego czasu zaprzątały moją głowę.

Naomi
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...