niedziela, 18 maja 2014

Zakupy z Niemiec (DM i Rossmann)

Już ponad miesiąc temu byłam na wycieczce w Niemczech, a nie pokazałam Wam pamiątek. Oczywiście w moim przypadku są to kosmetyki. Jak wiadomo nie można zapomnieć o odwiedzeniu drogerii DM będąc u naszych zachodnich sąsiadów. :) Starałam się zachować umiar i kupić tylko te kosmetyki, które i tak bym kupiła lub na pewno zużyję. Głównie skupiłam się na żelach pod prysznic i włosach. Wstąpiłam także do Rossmanna, który zupełnie się różni od naszego i można tam znaleźć sporo perełek, których próżno szukać w Polsce.


Moim celem przede wszystkim były żele z letniej edycji limitowanej. Niestety w żadnym stopniu nie umywa się do zeszłorocznej. Wybrałam żele o zapachu mango i karamboli. Arbuza w kosmetykach szczerze nienawidzę, dlatego go nie kupiłam. Zamiast niego wybrałam truskawkę, która zaskoczyła mnie swoim aromatem. Każdy z żeli kosztował 0,65 €.


Następnie dwa z trzech kosmetyki z Rossmanna. Skusiłam się na krem do rąk o zapachu ciasteczek z Essence. W Polsce ta edycja limitowana pojawiła się dopiero nie dawno i głównie online. Do testów wybrałam żel pod prysznic, który nigdy nie widziałam w polskich drogeriach, a w Niemczech widziałam go zarówno w DM-ie i Rossmannie. Używam go już od pewnego czasu i żałuję, że nie wzięłam jeszcze innego wariantu zapachowego. Żel ma bardzo fajną konsystencje, zapach, a najbardziej podoba mi się, że ma takie coś, że żel się nie wylewa (niekapek? -nie mam pojęcia jak to się fachowo nazywa). Krem do rąk kosztował 1,95 €, a żel pod prysznic 0,79 €.


Do koszyka wpadły także dwa żele do mycia twarzy. Wybrałam krem do mycia twarzy z Balea oraz emulsję do mycia z rumiankiem z Alverde. Oba kosmetyki często przewijają się na blogach i youtube, i zwykle zbierają bardzo dobre oceny. Kupiłam także kolejną butelkę delikatnego szamponu z Alverde. Byłam z niego bardzo zadowolona, więc to chyba zrozumiałe, że zrobiłam zapas. Na próbę wzięłam  wersję dodającą objętości. Szampony do włosów kosztowały 1,95 € za sztukę, emulsja 2,25 €, a krem do mycia 1,45 €.


Oprócz żelu pod prysznic i kremu do rąk w Rossmannie moją uwagę przykuły chusteczki do demakijażu o zapachu jabłkowym. Nie dawno je użyłam i naprawdę pachną jabłkami. Zawsze gdy oglądałam zakupy z Niemiec widziałam, że szczególną uwagą cieszyły się czekoladowe maseczki z Schaebens, dlatego udało mi się nie zapomnieć i kupić dwie saszetki (0,55 € za sztukę). Chusteczki kosztowały 0,79 €.


Jakiś czas temu moją uwagę przykuły seria do twarzy Fit Me z Maybelline. Oczywiście w Polsce tej serii nie uświadczymy, dlatego ucieszyłam się, że znalazłam ją w DM. Na uwagę, zasługuję fakt, że do wyboru było kilka kolorów, w tym najjaśniejszy na który się skusiłam. Był najdroższym kosmetykiem kupionym w Niemczech, kosztował 5,75 €. 


Dałam drugą szansę kosmetykom do włosów z Balea z serii profesjonalnej. Do koszyka wpadł cały zestaw szampon+odżywka. Dotychczas użyłam go dwa razy. Raz byłam niezadowolona, a drugi raz nawet, nawet efekt mi się podobał. Niestety kosmetyki zawierają w wysoko w składzie proteiny, które nie do końca sprawdzają się na moich włosach. Do koszyka wpadła także odżywka z Garniera, której nigdy nie widziałam w Polsce. Jeszcze jej nie używałam, ale ma przyjemny zapach. Za szampon i odżywkę z Balea płaciłam po 1,45 €, a z Garniera 1,35 €.


Jedynym kosmetykiem z p2, który przykuł moją uwagę jest lakier do paznokci serii Volume Gloss w kolorze 007 love agent. Myślałam, że kupię coś więcej, ale niestety nie znalazłam nic godnego uwagi. Lakier kosztował 1,95 €.

I to wszystko... Dużo, mało?

Naomi

niedziela, 11 maja 2014

Wszystko o aktualnie używanych przeze mnie balsamach do ust (Carmex, Palmer's, Balea, Sylveco, Chapstick)

Od dłuższego czasu planowałam notkę, w której pokrótce omówię wszystkie posiadane przeze mnie balsamy do ust. Kilkanaście tygodni temu kolekcja trochę się rozrosła, ale od tamtego czasu nie kupiłam żadnej kolejnej sztuki. W mojej kolekcji znajdują się ogólnodostępne kosmetyki oraz takie, za którymi trzeba się szerzej rozejrzeć, ale czy warto?


W mojej hierarchii dość wysokie miejsce zajmują Carmex'y. Kiedyś zużyłam wersję w słoiczku, ale później ze względu na higieniczność aplikacji wybrałam wersję w tubce. Najpierw miętową, a następnie wiśniową. Krąży opinia, że najlepszym działaniem charakteryzuje się wersja w słoiczku, następnie w sztyfcie, a najgorzej tubka. Niestety muszę się z tym zgodzić, choć wersji w sztyfcie nie wiele brakuje do słoiczka.


Pomimo niezbyt dobrego działania powyższe balsamy zyskały moją przychylność głównie ze względu  na opakowanie. Dzięki niewielkim wymiarom bez problemu mogę jej nosić w kieszeni spodni, a ciepło nie jest nim groźne. Bardzo lubię lekki blask, który nadają ustom. Dzięki nim aktualnie nie posiadam żadnego błyszczyka. Mam dwa w jednym, błyszczyk oraz kosmetyk pielęgnujący. Właściwości nawilżające nie są najlepsze, ale w porównaniu z innymi nie jest źle. Balsamy do ust w tubce Carmex świetnie się sprawdzają na co dzień, kiedy nie mam większego problemu z tą częścią ciała. 


Bardzo kontrowersyjnym aspektem jest zapach, który z pewnością nie każdemu się spodoba. Zwłaszcza wersja miętowa charakteryzuje się mocnym, wręcz drażniącym zapachem. Wersja wiśniowa jest o wiele przyjemniejsza w odbiorze, choć nie pozbawiona wad. Osoby oczekującego prawdziwego wiśniowego zapachu z pewnością będą zawiedzione. Trudno mi wybrać, który z tych dwóch bardziej mi odpowiada, choć chyba bardziej składam się ku wersji wiśniowej.


Balsamy do ust Carmex dostępne są na pewno w Drogeriach Natura, Hebe, Rossmann oraz Super-pharm. Występują w kilku różnych wersjach zapachowych. W zależności od aktualnej promocji kosztują około 9 zł lub mniej. Tubka zawiera 10 g, które należy zużyć w ciągu 24 miesięcy od otwarcia.

Kolejne balsamy do ust, którym chciałabym się dziś bliżej przyjrzeć to znowu Carmex tym razem w wersji w sztyfcie, ale o całkiem nowym limonkowym zapachu oraz Palmer's w wersji oryginalnej.


Z kosmetykami Palmer's powoli się poznaje. Bardzo lubię kakaowy krem do rąk. Również balsam do ust całkiem przypadł mi do gustu. Ma przyjemny, lekko słodko-czekoladowy zapach. Właściwości pielęgnujące może nie są najlepsze na świecie, ale jest całkiem dobrze. Pokrywa usta powłoczką, która nie sprawia dyskomfortu, a skutecznie chroni przed wiatrem i chłodem. Całkiem nieźle nawilża usta, choć podejrzewam, że gdybym miała bardzo wysuszone usta to nie podołałby wyzwaniu.

Na uwagę zasługuję opakowanie, które nie jest jak zwykle w balsamach do ust w sztyfcie w kształcie walca, a lekko spłaszczone. Również stylistyka opakowania bardzo przypadła do gustu. Jest bardzo spójna z innym kosmetykami tej firmy. Oprócz wersji "original" w aptekach i drogeriach (na pewno Hebe i chyba Natura) znajdziemy jeszcze wersję miętową i wiśniową. Za opakowanie zawierające 4g produktu musimy zapłacić około 10 zł.


Carmex w wersji limonkowej (wraz z waniliową) stosunkowo nie dawno pojawił się w polskich sklepach i z miejsca mnie zainteresował. Początkowo wahałam się nad waniliową wersją, ale ostatecznie do koszyka wrzuciłam ten wariant. Muszę przyznać, że ten balsam ze wszystkich zaprezentowanych w tym poście ma najlepsze właściwości pielęgnacyjne i nawilżające. Wręcz czuć, że działa. Mrowi usta, co może nie każdemu się spodobać, ale mi nie przeszkadza, a nawet to lubię. Myślę, że jako jedyny rozprawiłby się z mocno spierzchniętymi wargami. 

Zapach nie jest idealnym odzwierciedleniem limonek, ale jest cytrusowy i bardzo przyjemny dla nosa. Design opakowania jest bardzo podobny do innych kosmetyków do ust Carmex. Bardzo podobają mi się zielone akcenty nawiązujące do limonek. Opakowanie zawiera 4,25 g, które należy zużyć w ciągu 12 miesięcy. Można go nabyć w tych samych miejscach, co wyżej omawiana wersja w tubce.


Następnie chciałabym się bliżej przyjrzeć rokitnikowej pomadce ochronnej z Sylveco oraz balsamowi Balea z shea i olejkiem arganowym.

Pielęgnacja ust od Balea nie jest zbyt popularna. Mówiąc o kosmetykach z Balea, zwykle w pierwszej kolejności mamy na myśli pielęgnacje ciała, a przede wszystkim cudownie pachnące żele pod prysznic. Trudno mi się z tym nie zgodzić, ponieważ wyżej pokazany balsam do ust z olejkiem arganowym i masłem shea niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia. Jest poprawny. Sztyft nie jest zbyt twardy. Jest bardzo delikatny (trudno mi to ująć, ale ma coś w swojej konsystencji takiego, że przyjemnie nim sunąć po wargach). Nawilżenie ust jest na średnim poziomie. Mogłoby być lepiej. Pokrywa usta cienką powloczką zabezpieczającą przed wysuszeniem. 

Na uwagę zasługuje zapach, który jest bardzo przyjemny dla nosa. Lekko słodki, mi kojarzy się z waniliowym budyniem (swego czasu wszystko kojarzyło mi się z  takim zapachem). Opakowanie jest bardzo proste i oszczędne. Podoba mi się, poza tym w mojej jednej z ulubionych, fioletowej stylistyce. Kosmetyki Balea są dostępne w Drogeriach DM w różnych krajach europejskich. Oprócz niej w asortymencie Balea znajdziemy kilka zupełnie różnych wariantów. Kosztuje około 1€ za 4,8g.


Kosmetyki Sylveco zupełnie nie dawno wtargnęły do polskiej blogosfery i niestety mój zachwyt opada z każdym kolejnym kosmetykiem. Z przykrością muszę stwierdzić, że korzystanie z uroków rokitnikowej pomadki ochronnej nie sprawiło, że ww kosmetyki zyskały w moich oczach. Pomadka ochronna nie zbyt przypadła mi do gustu. Sztyft jest dość miękki, bardzo łatwo nałożyć kosmetyk na usta. Pomimo zachwycającego składu i wielu olejków balsam prawie w ogóle nie nawilża. Pozostawia na ustach klejąca, sprawiająca dyskomfort warstwę. Balsam natłuszcza usta, ale ich nie nawilża.

Wiele osób chwali tą pomadkę za zapach, ale mnie on nie zachwycił. O wiele bardziej podobała mi się budyniowa Balea. Nie mogę nie wspomnieć o okropnym, wykonanym ze słabych surowców opakowaniu. Pomadka po kilku użyciach sama się otwiera, a sama nasadka jest w kilku miejscach popękana. Informacji na głównym opakowaniu jest niewiele i bardzo szybko się ścierają. Więcej informacji znajdziemy na kartonowym opakowaniu, w którym kupujemy balsam. Kosmetyki Sylveco znajdziemy głównie w internecie, ale również warto rozejrzeć się w zielarniach i mniejszych drogeriach. W asortymencie tej firmy znajdziemy w sumie trzy warianty balsamów do ust. Za opakowanie zawierające 4,4g produktu musimy zapłacić około 9 zł.


Ostatnimi kosmetykami, którym chciałabym dziś się przyjrzeć są balsamy do ust amerykańskiej firmy Chapstick. Dowiedziałam się o nich zupełnie przez przypadek od przyjaciółki i oczywiście musiałam coś zamówić na spróbowanie. 


Niestety nie mam pojęcia co to są za warianty. Według aukcji na allegro jeden z nich powinien pachnieć jabłkiem, a drugi owocami leśnymi. Mój nos jednak nie wyczuwa pomiędzy jednym i drugim żadnej różnicy. Różnicę można zauważyć jedynie w kolorze sztyftów, ponieważ również działanie jest kropka w kropkę identyczne. Wbrew pozorom Chapsticki mają wiele wspólnego z balsamem do ust z Sylveco. Łączy je m.in. bardzo miękki sztyft, który w tym przypadku jest jeszcze bardziej miękki. W wyższej temperaturze robi się jeszcze bardziej miękki i rozlewa po zamknięciu, co zdecydowanie nie jest estetyczne. Działanie również nie przypadło mi do gustu. Używając jednego, czy drugiego nie dało się nałożyć na usta cienkiej warstwy. Zawsze produktu było za dużo, co zdecydowanie nie było przyjemne. Kosmetyk prawie w ogóle nie nawilża. Dla mnie jest to trochę kolorowej wazeliny i nic więcej.

Wracając do zapachu, to nie mogę go porównać do niczego mi znanego. Jest owocowy, całkiem przyjemny dla nosa i nic więcej. Opakowanie nie przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Jest po prostu zwykłe, nic nadzwyczajnego. Chapsticki występują w wielu różnych wariantach zapachowych. Możemy je kupić na allegro za kilka złotych. Widziałam je również w aptekach.


Podsumowując najbardziej zadowolona jestem z Carmexów, a w szczególności z wersji limonkowej. Uwielbiam w nim nawilżenie oraz efekt mrowienia ust. Na drugim miejscu znajduje się propozycja Palmer's, która ujęła mnie zapachem, opakowaniem  oraz całkiem niezłym działaniem. Po pozostałe kosmetyki również sięgam, ale nie robię tego z taką przyjemnością jak po wyżej wymienione. 

W końcu dotarliśmy do końca. Kto przeczytał całość? 

Używałyście któryś z powyższych balsamów do ust?

Naomi

sobota, 26 kwietnia 2014

HIT czy KIT: Sylveco krem brzozowy z betuliną

Kosmetyki szturmem pojawiły się w blogosferze i na dobre w niej zagościły. Nie jestem tym zaskoczona, ponieważ kosmetyki mają przyjemne składy oraz atrakcyjną cenę. Ja pierwszy raz zetknęłam się z nimi na jednym z katowickich spotkań, gdzie wśród prezentów znalazło się kilka produktów tej marki. Kosmetyki na tyle pozytywnie mnie zaskoczyły, że postanowiłam kupić kolejne. Jednym z nich był bohater dzisiejszej notki, czyli krem brzozowy z betuliną. 


Asortyment kosmetyków Sylveco nie jest zbyt szeroki, ale ciągle się powiększa i co pewien czas pojawiają się rozmaite nowości. Bohater dzisiejszej recenzji kosztuje około 25 zł. W zależności od miejsca zakupu możemy go upolować taniej lub drożej. Kosmetyki Sylveco są dostępne głównie online, ale jeśli dobrze poszukamy możemy je znaleźć w mniejszych drogeriach, zielarniach etc. W Krakowie na pewno są dostępne w drogerii Jaśmin na Nowym Kleparzu. 


Biały, plastikowy słoiczek wykonany z porządnego plastiku zawiera 50 ml kremu, które należy zużyć w ciągu 3 miesięcy od otwarcia. Przyznam, że miałam problem z zużyciem kosmetyku na czas, ponieważ okazał się być bardzo wydajny. 

Szata graficzna wyjątkowo trafia w mój gust. Jest świeżo, schludnie, wszystko jest dopracowane w najmniejszym calu. Na kartonowym opakowaniu oraz papierowej ulotce zawarte są wszystkie najistotniejsze i nie tylko informacje. 


Skład:
woda, olej sojowy, olej jojoba, olej z pestek winogron, wosk pszczeli, betulina, stearynian sodu, kwas cytrynowy

Krem jest bardzo gęsty i treściwy. Dość ciężko go rozsmarować. Ma bardzo przyjemny, neutralny zapach.

Nim przejdę do opisania działania, chciałabym wspomnieć dlaczego kupiłam ten krem. W głównej mierze miał mi służyć jako krem na dzień w czasie mrozów. Niestety mrozów zimą nie uświadczyliśmy, więc musiałam go zużyć w innym celu. Głównie używałam go na noc, ale czasami zdarzyło się na dzień. Zwłaszcza pod koniec opakowania, kiedy już miałam tego kremu dość. Wtedy używałam go nawet do stóp. 


Kupując ten krem miałam nadzieję, że bardzo dobrze nawilży moją skórę. Nic bardziej mylnego. Krem tworzył na skórze tłustą powłoczkę, która bardzo długo się wchłaniała, ale skóra nie była nawilżona. Skóra bardzo się świeciła, jakby ktoś ją posmarował olejem. Apogeum przyszło gdy w pewnym momencie na policzkach zrobiły mi się suche plamy i propozycja Sylveco z dobrym składem, olejami nie mogła sobie z tym poradzić. Na szczęście w zapasach miałam zwykły, drogeryjny krem, który w ciągu dwóch dni poradził sobie z przesuszoną skórę. Krem nie spowodował polepszenia się stanu mojej cery, która od dłuższego czasu nie wygląda tak jak bym chciała, ale również jej nie pogorszył. 


Podsumowując jestem zawiedziona. Liczyłam, że kosmetyk z krótkim dobrym składem dobrze się u mnie sprawdzi. Niestety moje nadzieję, zostały szybko rozwiane. Krem bardzo słabo nawilżał i tylko zostawiał tłustą powłoczkę, która bardzo długo się wchłaniała. Na pewno nie kupię go ponownie. Nie polecam.

Co sądzicie o kosmetykach Sylveco?

Ja je kiedyś bardzo lubiłam, ale niestety powoli po głębszym poznaniu asortymentu zmieniam zdanie.

Naomi

piątek, 18 kwietnia 2014

Nowsze nie znaczy gorsze: Bielenda Awokado 2-fazowy płyn do demakijażu

Bardzo często się zdarza, że mamy swój ulubiony kosmetyk, który działa na naszej twarzy/włosach/skórze cuda. Kupujemy kolejne opakowania jedno za drugim, aż w pewnym momencie koncern kosmetyczny wpada na genialny pomysł zmiany opakowania lub szaty graficznej aby bardziej spodobał się konsumentkom. Niestety bardzo często przy okazji firmy zaczynają grzebać w składzie, który już nie ma tak dobrego działania jak wcześniej. Na szczęście czasami zdarzają się takie firmy jak Bielenda, która zmieniła opakowanie, ale skład został taki jak wcześniej. Dziś chciałabym bardzo krótko o nim wspomnieć. Nie będę się rozpisywać, ponieważ już wcześniej o nim pisałam tutaj.


Płyn jest całkiem łatwo dostępny. Kupimy go w drogeriach Hebe, Natura oraz w większych sieciach handlowych. W zależności od promocji kosztuje od 6 do 10 zł. Opakowanie ma 140 ml pojemności. Jest to więcej niż w poprzednim opakowaniu (a cena się nie zmieniła). 

Zmianie uległo opakowanie które już nie ma zakręcanego zamknięcia tylko klapkę. Jest bardzo szczelne i mocne, wykonane z dobrej jakości plastiku (poprzednie było o wiele słabszej jakości), ale nie ma problemu z jego otwarciem. Otwór, przez który wypływa płyn ma odpowiedni rozmiar, który ułatwia dozowanie kosmetyku. Na uwagę zasługuję fakt, że szata graficzna praktycznie w ogóle nie uległa zmianie. Podsumowując zmiana opakowania jest jak najbardziej na plus.


Na powyższym zdjęciu możecie przypomnieć sobie kształt starego opakowania. Gdy robiłam zdjęcia miałam dysponowałam tylko sztuką z czarną oliwką, ale płyny wszystkich płynów dwufazowych z Bielendy mają zawsze takie same opakowania. 


Nie mogę nie wspomnieć o działaniu, które jest równie dobre jak wcześniej. Nie zauważyłam żadnej zmiany w zmywaniu makijażu oczu. Dodam, że zużyłam 2 albo 3 butelki tego płynu w poprzednim opakowaniu. Kosmetyk bardzo szybko rozpuszcza tusz do rzęs, a tuszuje rzęsy dość mocno. Bez problemu radzi sobie z cieniami do powiek nałożonymi na bazę oraz różnymi kredkami i eyelinerami (aktualnie używam L'oreal Super Liner). Nie pozostawia tzw. mgły na oczach, ale tłustą warstwę wokół oczu już tak. Mi to nie przeszkadza, ponieważ później od razu resztę twarzy zmywam żelem do mycia twarzy. 


Bardzo się cieszę, że czasami zmiana opakowania nie niesie za sobą pogorszenia jakości kosmetyku. Powyższy płyn dwufazowy jest jednym z moich ulubionych i pewnie jeszcze nie raz do niego wrócę. W sensownej cenie dostaję kosmetyk bardzo dobrej jakości i o świetnych właściwościach. 

Znacie kosmetyki, którym zmieniono opakowanie/szatę graficzną, ale nie zmieniono składu?

Naomi

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Zaległe zakupy (Yves Rocher, Tołpa, Rossmann)

Korzystając z chwili czasu chciałabym wrócić jeszcze do lutowych zakupów, które powinnam pokazać co najmniej półtora miesiąca temu. Niestety różnie się składało i nim szczegółowo omówię zakupy z Niemiec, to wcześniej chcę nadrobić zaległości.

Od pewnego czasu powoli poznaję kosmetyki Yves Rocher. Zazwyczaj korzystam z ulotek, które przysyłane są do mnie do domu oraz szukam promocji online. W związku z tym, gdy pojawiła się promocja -50% obejmująca również zielone punkty to nie zastanawiałam się zbyt długo. Zamówiłam sporo kosmetyków, ale nie wszystko zostawiłam sobie. 


Między innymi zamówiłam 5 żeli pod prysznic, ale m.in. powyższe oddałam rodzinie. Wybrałam malinę z upraw bio oraz owoce leśne. Owoce leśne miałam już wcześniej i okazały się zaskakująco fajne.


Następnie na stronie znalazłam zestaw za 25 zł, w którego skład wchodził szampon ułatwiający rozczesywanie włosów oraz malinową płukankę octową, o której czytałam bardzo dużo dobrego.


Następnie wybrałam dwa kosmetyki do twarzy do cery trądzikowej. Do koszyka trafił tonik i żel do mycia twarzy.



Kolejnymi kosmetykami, które wpadły mi do koszyka były zestaw trzech żeli pod prysznic. Wybrałam macadamię, kawę oraz granat, który oddałam. 


Gratis otrzymałam nawilżający krem do twarzy, który również zdążył znaleźć nowy dom.



W lutym Tołpa do każdego zamówienie dodawałam żel pod prysznic, a wysyłka kosztowała tylko 5 zł. Nie zastanawiając się długo zamówiłam moją ulubioną maskę oraz garść próbek.


Muszę przyznać, że różany zapach nie jest moim ulubionym, ale w kosmetyku Tołpy zapach jest wyjątkowo przyjemny dla nosa.


Na koniec cztery drobiazgi z Rossmanna i niesieciowej drogerii. W Rossmannie w "cenie na do widzenia" kupiłam chusteczki nawilżane Cleanic, tonik z Eva Natura oraz w standardowej cenie patyczki do korekty makijażu z Cleanic. W lutym miałam ochotę podrasować kolor moich włosów, więc w tym celu kupiłam hennę. Wcześniej jej już używałam i za każdym razem byłam bardzo zadowolona.

Sporo kosmetyków mi przybyło z początkiem tego roku i dlatego postanowiłam podjąć wyzwanie "40 dni bez zakupów kosmetyków". Niestety praktycznie żadnego z powyższych kosmetyków nie zaczęłam na dobre używać. Dopiero w najbliższych dniach zastąpią zużyte. 

Naomi
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...