czwartek, 28 listopada 2013

Zakupy z IKEA

Wiem, że od ostatniej notki czasu upłynęło, ale w ostatnim czasie od bloga odciągały mnie powiedzmy, że sprawy studenckie (kolokwia :/). Oczywiście w międzyczasie wstąpiłam do Hebe i Rossmanna, ale o tym kiedy indziej, a dziś chciałabym Wam pokazać niewielkie zdobycze z Ikea.

Kiedyś bardzo ciągnęło mnie do tego sklepu, ale niestety nikt nie oferował się mnie tam zawieźć. Teraz mam ten sklep (prawie) na wyciągnięcie ręki i byłam już tam dwa razy. Niestety muszę stwierdzić, że o ile za pierwszym razem byłam podekscytowana, to za drugim poszłam tam tylko po wcześniej upatrzone rzeczy. Spojrzałam na różne aranżacje, ale nic mnie nie zainteresowało. Chyba jestem w gronie tych osób, którzy nie są fanami tego sklepu. 


Od dłuższego czasu poszukiwałam czegoś, w czym mogłabym trzymać pędzle. Przez ostatni czas leżały w kufrze, ale zdecydowanie nie byłam zadowolona z tego sposobu przechowywania. W końcu zdecydowałam się na to wszyscy, czyli na osłonkę do kwiatków (6 zł). Do tego dokupiłam szary piasek, aby pędzle ładnie stały(6 zł). Na krótsze pędzle planowałam przeznaczyć, coś co pierwotnie miało być świecznikiem (6 zł), ale ostatecznie stało się pojemnikiem na kredki, eyelinery etc. Skusiłam się także coś, co będzie mi służyć do zaparzania herbaty liściastej (3 zł). Nie mogłam opuścić Ikea bez świeczki. Nie mogę określić jaki to jest dokładnie zapach, ale na pewno bardzo słodki (5 zł) i bardzo mi się podoba.  


A głównym celem wyprawy do Ikea były te o to szklanki w zawrotnej cenie 1,29 zł/szt. Kupiłam kilka więcej, ale tylko te dwie zostały ze mną w Krakowie.

Co sądzicie o sklepie Ikea?

Lubicie tam zaglądać, czy niekoniecznie?

Naomi

piątek, 22 listopada 2013

Szaleństwo! -40% w Rossmannie, Hebe oraz Super-pharm + moja lista zakupów

Od kilku dni w blogosferze huczy od informacji na temat promocji -40% w Rossmannie.  W sumie nie jestem zdziwiona. Ostatnia taka okazja była w maju. Sama odkładałam zakup jednego kosmetyku na później licząc na okazje. Dziś niespodziewanie swoje promocje ogłosiło Hebe oraz Super-pharm.

Krótkie podsumowanie, gdzie, ile i do kiedy:

  • Rossmann, w dniach 22-29 listopada -40% od ceny regularnej na wszystkie kosmetyki kolorowe znajdujące się w "szafach";  
  • Hebe, w dniach 21-27 listopada -40% od ceny regularnej na wybrane marki makijażowe (pełna lista tutaj);
  • Super-pharm, w dniach 21-24 listopada -40% na tusze do rzęs, podkłady, kosmetyki do oczyszczania twarzy, stylizacji i odżywiania włosów oraz witaminy i produkty na odporność.
Na koniec moja krótka lista zakupów. Mam nadzieję, że w Rossmannie i Hebe nic nie wpadnie dodatkowego. Mam zamiar jutro odwiedzić obie te drogerie, tylko nie wiem jeszcze co najpierw. ;)


Bardzo długo się wzbraniałam przed tymi cieniami, ale ostatnio stwierdziłam żeby przydałby mi się jeden neutralny do szybkiego makijażu. Mam zamiar zapolować na odcień 35 On And On Bronze.


Następnie coś co już miałam, czyli sławny żółty tusz do rzęs z Lovely. W promocji będzie kosztował grosze, więc to idealny moment na zaopatrzenie się w kolejne opakowanie.


Zastanawiam się nad zakupem korektora. Najbardziej intryguje mnie ten z Affinitone, ale coś czuje, że on zostanie tylko na liście zakupów i jednak go nie kupię. ;)


Na koniec eyeliner z firmy, którą darzę wyjątkową niechęcią, ale ten kosmetyk zainteresował mnie na tyle że wyjątkowo przymknę na to oko. Nie jestem jeszcze pewna na 100%, czy go kupię, choć z drugiej strony, to ze względu na niego, czekałam na tą promocje.

Jak widzicie lista nie jest długa, ale znajdują się na niej trzy trochę droższe drobiazgi. Oprócz tego plan na dziś, to żadnych pomadek, lakierów, cieni, podkładów oraz 10 000 razy myślę nad każdym ewentualnym zakupem.

Pozdrawiam, 
Naomi

środa, 20 listopada 2013

Bielenda przeciwzmarszkowy(naprawdę?) płyn dwufazowy z czarną oliwką

Przez moją kosmetyczkę przewinęło się już sporo płynów do demakijażu. Wiele z nich było naprawdę godnych polecenia. O innych wolałabym zapomnieć. Chociaż mam już swoich ulubieńców, to nie przeszkadza mi to w testowaniu kolejnych propozycji różnych firm. Bielenda ma w swojej ofercie trzy różne płyny do demakijażu (na blogu znajdziecie recenzje bawełny i awokado). Wersja z czarną oliwką jest ostatnią, która została mi do przetestowania.


Opakowanie zawiera 125 ml płynu, które należy zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia. W notce możecie zobaczyć płyn w starym opakowaniu. Nowe ma większą pojemność 140 ml, gdzie 15 ml jest gratis. Nie posiada substancji zapachowych, wg producenta jest bezpieczny dla osób noszących szkła kontaktowe. W zależności od miejsca zakupu może kosztować od 6 zł do 10 zł. Jest dostępny w wielu sieciach, drogerie Natura, Hebe oraz w hipermarketach. 


Jak większość opakowań Bielendy również to nie jest zachwycające, a mnie wręcz odpycha. Dobrze, że tym razem bardziej interesowała mnie zawartość. Dużym minusem jest zamknięcie, czyli zakrętka. Na szczęście producent w końcu pomyślał o zmianie. W nowych opakowaniach jest na klapkę. Dla wielu wadą może być też otwór, przez który wydobywa się płyn. Jest dość spory i często trudno wydobyć odpowiednią ilość kosmetyków. Dla mnie również jest to wyzwaniem, często kończę z tłustą plamą. Nowe opakowanie ma bardziej wyprofilowany otwór i mam nadzieję, że będzie łatwiejsze w obsłudze.


Płyn jest pozbawiony substancji zapachowych, ale posiada specyficzny dla siebie zapach. Dwie warstwy płynu bardzo łatwo się ze sobą łączą i przez długi czas pozostają jednością. Obie warstwy zużywają się równomiernie. Jest całkiem wydajny, "męczę" go już długo.

Po przetestowaniu już sporej ilości płynów dwufazowych mogę stwierdzić, że ta dwufazówka plasuje się gdzieś po środku rankingu. Nie jest zła, ale znam lepsze. Całkiem nieźle rozpuszcza makijaż oczu. Jednak gdy zbyt krótko przytrzymam wacik, to często nie wszystko zdąży się rozpuścić i rano mam pod oczami czarną niespodziankę. Dobrze sobie radzi z cieniami, eyelinerem w kałamarzu z Wibo, kredką. Natomiast nie rusza eyelinera we flamastrze z Essence. Z drugiej strony go nic nie rusza (a przynajmniej ja nic takiego nie spotkałam jeszcze na swojej drodze). Zawsze pozostaje na powiece coś przypominającego kreskę brązowym eyelinerem. 

Producent obiecuje działanie przeciwzmarszczkowe, ale mi w to nie bardzo chcę się wierzyć. Wątpię żeby płyn dwufazowy mógłby mieć takie działanie. Płyn zostawia również tłustą warstwę, ale w porównaniu do innych na szczęście szybko znika. Nie zauważyłam żeby pozostawiał mgłę na oczach. Nie spowodował szczypania oczu, ani podrażnień. 


Podsumowując, nie jest to zły płyn dwufazowy. Gdybym nie przetestowała wcześniej tak wielu, to pewnie nazwałabym go swoim ulubieńcem. Ma swoje zalety, ale też wady, m.in. to, że nie rozpuszcza dostatecznie szybko i skutecznie tuszu. Po mimo to myślę, że warto go przetestować zwłaszcza w nowym opakowaniu i w atrakcyjnej cenie np w Biedronce  albo Hebe.

Na koniec jeszcze mój ranking płynów dwufazowych z Bielendy:

  1. Wersja z awokado.
  2. Wersja z czarną oliwką.
  3. Wersja z Bawełną.
Miałyście do czynienia z płynami dwufazowymi z Bielendy?

Naomi

niedziela, 17 listopada 2013

Balea krem do stóp z 10% Urea, czy aby na pewno jest dla mnie?

Jak pewnie zdążyłyście zauważyć od pewnego czasu trochę więcej niż zwykle poświęcam uwagi moim stopom. Przy okazji innych recenzji wspominałam, że były w masakrycznym stanie i to niestety z mojej winy. Dobrze, że w końcu to zrozumiałam i przy okazji zaczęło się "przewijać" przez moje stopy sporo różnych kosmetyków. Jedne były ciut gorsze, drugie lepsze, ale ogólnie wszystkie na podobnym dobrym poziomie. Jak w stosunku do nich wypadła propozycja Balei z zawartością 10% mocznika?


Kosmetyki Balea są dostępne głównie w drogeriach DM. W skład linii z mocznikiem wchodzi nie tylko krem do stóp, ale również krem do rąk, balsam do ciała, krem do twarzy i pod oczy... Opakowanie zawiera 100 ml kremu. Kosztuje w zależności od miejsca zakupu 43 korony (6,61 zł) albo około 13 zł na allegro. Z ciekawych rzeczy, krem nie jest przeznaczony dla dzieci poniżej 3 roku życia(!).


Krem znajduje się w średnich rozmiarów tubce, wykonanej z dość miękkiego plastiku, który pomaga wydobyciu kosmetyku. Zamknięcie nie sprawia solidnego, ale do póki zbytnio nie znęcamy się nad nim to działa bez zarzutu. Wygląd samego opakowania jest bez szału, ale przyjemne dla oka. 


Krem ze względu na opakowanie łatwo wydobyć z opakowania, choć pod koniec i tak trzeba je rozciąć. Ma niezbyt gęstą konsystencje, którą łatwo wydobyć oraz rozsmarować. Dużym dla mnie plusem jest to, że nie ma specyficznego zapachu dla kosmetyków z mocznikiem. Np w serii z mocznikiem Isany bardzo mi to przeszkadzało.

Na kilku blogach czytałam o nim wręcz pieśni pochwalne i liczyłam, że po jego użyciu będę mogła powiedzieć wow. Niestety krem nie wywołał u mnie takiego wrażenia. Nie jest zły, ale nastawiałam się na lepsze działanie. Szybko się wchłania i dobrze nawilża, ale mam wrażenie, że niedługotrwale. Używam go raz dziennie wieczorem i czasami mam ochotę używać go częściej, ponieważ stopy po 24h już są bardzo wysuszone. Gdybym go używała nieregularnie to moje stopy pewnie powróciłyby do stanu wyjściowego.  Jest wydajny, używam go od dłuższego czasu i nadal jest go sporo w opakowaniu. 


Podsumowując jestem zawiedziona. Spodziewałam się o wiele lepszego działania, a przynajmniej 24h nawilżenia. Dzięki regularnemu używaniu utrzymałam przyzwoity poziom nawilżenia moich stóp. Myślę, że gdybym tego nie robiła mogło się to skończyć źle. W związku z tym, jeśli macie problemowe stopy to lepiej sobie go odpuśćcie. Ja raczej do niego nie powrócę.

Znacie coś dobrze nawilżającego do stóp? Bardzo lubię kremy The Secret Soap Store z 15%-20% masła shea, ale może jest coś lepszego?

Naomi

czwartek, 14 listopada 2013

6 kosmetyków na 7-kę, czyli o ulubieńcach października

Znowu z opóźnieniem, ale zawsze lepiej późno niż później chciałabym Wam przedstawić ulubieńców października. Było mi bardzo trudno wybrać te 6 kosmetyków, które zachwyciły mnie na tyle aby znaleźć się w tym zaszczytnym gronie, ale w końcu wyłoniły mi się typy z bardzo różnych kategorii.


Jak możecie zauważyć również w tym miesiącu królują kosmetyki z DM.


Październik upłynął mi pod znakiem dwóch rewelacyjnych kosmetyków z Balei. Pierwszy z nich to kokosowy żel do golenia z Balea. Jak pamiętacie limonkowa wersja zupełnie się u mnie nie sprawdziła. Kokosowa wersja jest jej zupełnym przeciwieństwem. Cudownie i intensywnie pachnie kokosem. Zapach nie jest chemiczny. Piana, która tworzy się z żelu jest gęsta i znacznie usprawnia depilacje.

Następnie w gronie ulubieńców znalazł się kremowy żel pod prysznic Balea o zapachu mango i ananasa. Zapach jak na Balea przystało jest bardzo ładny, przywodzi na myśl wakacje i umila nam chłodne dni. Minusem żelu może być jego bardzo gęsta konsystencja, którą pod koniec opakowania ciężko wydobyć (właśnie borykam się z tym problemem). Poza tym żel bardzo fajnie myje skórę i pozostawia ją miłą i delikatną w dotyku. Nie wysusza jej.


Następnie w październiku oczarował mnie miętowy lakier z Flormar (nr 424). Kolor jest trochę letni, ale ja nie uznaję rozgraniczenia kolorów na zimowe i letnie. Maluję tym na co mam ochotę. Lakier zauroczył mnie swoim kolorem. Jak się domyślacie i nie tylko tym. Ma rewelacyjną trwałość. Na moich paznokciach trzymał się prawie tydzień. Poza tym ma fajną konsystencje oraz pędzelek.

Na hit drugiej połowy roku urósł dezodorant w chusteczce z Cleanic. Nie spodziewałam się, że aż tak spodoba mi się ten produkt. Nie ukrywam, początkowo byłam sceptycznie nastawiona do niego, ale jak zwykle ciekawość zwyciężyła. Chusteczki sprawdziły się rewelacyjnie w chwilach, w których czułam się spocona i nieświeżo, a nie miałam możliwości wzięcia prysznica. Na zdjęciu widoczna jest wersja Soft, wcześniej miałam Fresh i właściwie nie widzę pomiędzy nimi różnicy.


W październiku wróciłam do używania mojego jednego z ulubionych pudrów. Mianowicie chodzi o p2 i niespotykany niebieski puder. Świetnie matuje na długie godziny oraz powoduje, że skóra wygląda świeżo. Nie tworzy maski. Nie pyli, łatwo nabiera się go na każdy pędzel. 

Na koniec zostawiłam sobie pędzel kabuki z Essence. Niestety na zdjęciu wyszedł wyjątkowo niekorzystnie :(. Wszedł do oferty wraz z jesiennymi nowościami i myślę, że jest to chyba najbardziej udana nowość. Pędzel jest bardzo gęsty, zbity, ale co najważniejsze bardzo miękki. Nie drapie, ani nie zgubił dotychczas żadnego włoska. Bardzo dobrze nabiera puder.

Co odkryłyście w październiku?

Naomi

poniedziałek, 11 listopada 2013

Targi kosmetyczne Kraków listopad 2013 - moje zakupy

W sobotę miałam okazję uczestniczyć w swoich pierwszych targach kosmetycznych. Czekałam na ten dzień długo i nie mogłam się doczekać. W końcu nadszedł. Nie do końca wszystko mi się podobało, np bilety mogłyby być ciut tańsze. ;) 

Pozostańmy jednak przy przyjemniejszych aspektach, czyli zakupach.


Na szczęście miałabym bardzo ograniczony budżet na zakupy i musiałam się pilnować, żeby wystarczyło na wszystko co chcę. Z drugiej strony cieszę się że miałam ograniczoną ilość gotówki, ponieważ mogłoby się to skończyć bardzo źle, a tynk ze ściany nie wygląda na smaczny. ;)


Bardzo liczyłam na stoisko z pędzlami Maestro i nie zawiodłam się. Pędzle były w bardzo atrakcyjnych cenach, o wiele tańsze niż w internecie. Co prawda oszołomiona ilością pędzli nie wiedziałam co brać i musiałam tam podchodzić dwa razy. Mój wybór padł na:

  • skunksa o numerze 145
  • sławny pędzel do rozcierania o numerze 497 w rozmiarze 12
  • języczkowy pędzelek o numerze 360 w rozmiarze 10
Za wszystkie zapłaciłam 50 zł.



Oczywiście nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie rozejrzała się po stoisku OPI. Nigdy wcześniej nie miałam styczności z tymi lakierami. Na stoisku można było znaleźć lakiery w bardzo atrakcyjnych cenach. Mój wybór padł na dwa brokatowe lakiery, które świetnie się sprawdzą jako topy. Za mały zapłaciłam 6 zł, a za duży 10 zł (Polka.com).


Na jednym ze stoisk dorwałam dwa wzorniki do lakierów. Zawsze chciałam je kupić, ale jakoś się nie składało lub były w zabójczej cenie. Za oba zapłaciłam 6 zł. Przy okazji możecie podejrzeć, jak wyglądają lakiery OPI z poprzedniego zdjęcia.


Następnie kupiłam kolejną tubkę kremu do stóp z The Secret Soap Store z 15% masła shea. Niestety nie pamiętam ceny.


Ostatnim kosmetykiem, który kupiłam za ostatnie złotówki w portfelu jest mleczko do ciała z Ziaji z masłem kakaowym. Niestety nie spojrzałam na skład, w którym na drugim miejscu jest parafina. Na szczęście fajnie pachnie. Kosztował 12,17 zł.

Brałyście kiedyś udział w targach kosmetycznych?

Może byłyście na tych krakowskich? Napiszcie :)

Naomi

piątek, 8 listopada 2013

Tym razem skromnie, o październikowych zużyciach.

Po ostatnich bardzo bogatych zużyciach nadszedł czas na trochę skromniejsze, ale zawsze coś. Mogę w końcu otworzyć coś nowego, ale nim to uczynię, to czas rozliczyć się z poprzednim miesiącem. ;)


Jak zwykle najpierw zdjęcie grupowe. Z powodu na niewielką ilość tym razem wyjątkowo łatwo było mi wszystkie kosmetyki ustawić do zdjęcia. 


Marion Spa witaminowa maska skompresowana 
4,5 zł/6 ml

Maskę kupiłam w celu eksperymentu. Nigdy nie miałam takiej w postaci płata nakładanego na twarz, a nowość Marion bardzo mnie zainteresowała. Po użyciu maski nie zauważyłam żadnych spektakularnych efektów. Maska dobrze przylega do skóry, a otwory są wycięte w odpowiednich miejscach. 

Raczej nie kupię jej ponownie, ale było to miłe doświadczenie. Dla zabawy można wypróbować. Na pewno nie zrobi krzywdy. 


50 zł/325 ml
*Szampon otrzymałam na spotkaniu blogerek w Katowicach w lipcu.

Początkowo nie planowałam go używać, ale jak zaczęłam to zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona i szkoda, że się skończył. Można mu zarzucić, że był bardzo rzadki, ale z drugiej strony już niewielka ilość wystarczała do umycia włosów. Świetnie się pienił, nie miał zapachu, dobrze oczyszczał włosy ze wszelkich zanieczyszczeń. Nie obciążał i nie powodował ich szybszego przetłuszczania.

Chętnie bym do niego wróciła, ale cena jest dla mnie kosmiczna i wątpię, że kiedykolwiek będę chciała wydać na szampon tyle pieniędzy.


Alverde masło do ciała o zapachu miodowego melona 
30 Kc/50 ml ~ 5 zł

Do kosmetyków Alverde nie pałam jeszcze zbyt wielką miłością, ale wszystko przede mną. Na masełko za bardzo nie polowałam, ale gdy zobaczyłam w DM-ie mniejszą wersję stwierdziłam, że spróbuję. Po zużyciu 50 ml nie można za wiele napisać, ale pewne pierwsze wrażenia się już ma. Masełko ma dość rzadko konsystencje. Zwykle masła są bardzo gęste, to takie nie jest. Dość topornie się rozsmarowuję i trzeba tej czynności poświęcić chwilę czasu, ale nawilżenie jak najbardziej mi odpowiada. Dość szybko się wchłania, a skóra jest nawilżona. Największe zastrzeżenia mam do zapachu. Mój nos wyczuwa dość mocne nuty alkoholu, które zdecydowanie mi się nie podobają. Później dopiero słodki zapach melona.

Cieszę się, że miałam okazję przetestować mini wersje. Na pełnowymiarowe opakowanie na pewno się nie zdecyduję ze względu na alkoholowy zapach. Natomiast nie wykluczam innego wariantu zapachowego.


30 Kc/ 300 ml ~ 5 zł 

Żel pod prysznic, który wpadł niespodziewanie w moje ręce. Byłam pewna, że jest taki sam jak pozostałe żele Balea, ale nie, ten jest lepszy. Ma rewelacyjny, odświeżający, orzeźwiający zapach, idealny na wiosnę i lato. Również bardzo odpowiada mi konsystencja, która jest znacznie gęstsza. Żel bardzo fajnie się pieni oraz myje ciało.

Na pewno kupię go ponownie. Jest świetny.


Isana krem do rąk z kakao oraz masłem shea
5 zł/100 ml

Krem do rąk o ślicznym zapachu. Miał bardzo fajną dość lekką konsystencje, która dość szybko się wchłaniała i nie pozostawiała tłustej warstwy. Całkiem dobrze nawilża. Co prawda na niezbyt długo, ale jest to typowo torebkowy krem, który ma szybko działać i szybko się wchłaniać. Minusem jest fakt, że była to edycja limitowana.

Chętnie kupiłabym go ponownie, ale niestety nie będzie mi to chyba dane. :(


21 zł/70 ml

Kolejny krem do rąk, z zupełnie odwrotnymi właściwościami w stosunku do Isany. Zacznę od zapachu, który początkowo bardzo mi się podobał, ale później stał się dla mnie męczący. Również wolno się wchłaniał, ale z drugiej strony bardzo dobrze nawilżał i pielęgnował skórę. Coś za coś. Ostatecznie skończył na stopach, gdzie nawilżenia nigdy dość. Na tej partii ciała sprawdził się bardzo dobrze. Miał całą noc aby się wchłonąć, a zapach nie był aż tak uciążliwy.

Z pewnością nie kupię ponownie tej wersji zapachowej, ale w zapasach już czeka zielona herbata oraz wanilia.


Próbki, saszetki:

  • The Secret Soap Store krem do rąk o zapachu zielonej herbaty: bardzo fajny, ziołowy zapach, przyzwoite nawilżenie. Kupiłam już wersję pełnowymiarową.
  • The Secret Soap Store krem do rąk o zapachu pomarańczy: okropny, sztuczny zapach przypominający mi tabletki musujące. Nawilżenie jak u reszty rodzeństwa, ale zapach jest dla mnie nie do przejścia.
  • Perfecta peeling gruboziarnisty: wg mnie nic specjalnego. Nie zauważyłam porządnego ścierania. Również zapach bardzo nieciekawy. Plusem jest wydajność, ta niepozorna saszetka wystarczyła mi na kilka użyć.
Jak widzicie nie jest tego sporo, ale lżej na sercu, gdy można choć kilka pustych opakować wyrzucić do śmieci.

Jak Wam poszło w minionym miesiącu?

Naomi

środa, 6 listopada 2013

The Body Shop bananowa odżywka do włosów

W końcu nadszedł czas na jedną z recenzji, na którą wiem, że kilka z Was czeka od dłuższego czasu. Trwało to tak długo, ponieważ chciałam zużyć inne zalegające mi maski/odżywki i bez wyrzutów sumienia przejść do niej. W związku z tym zaczęłam jej używać dopiero z początkiem września. Teraz powoli dobija dna i czuję, że w końcu mogę o niej napisać coś sensownego. 


Kosmetyki The Body Shop są dostępne w sklepach firmowych, których w Polsce jest niestety bardzo mało. Swoją buteleczkę kupiłam już w nieistniejącym salonie w Krakowie za 19 zł (niestety niedawno cena wzrosła do 25 zł). Opakowanie zawiera 200 ml kosmetyku, które należy zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia. Została wyprodukowana w Wielkiej Brytanii. Przeznaczona jest do wszystkich rodzajów włosów.


Odżywka znajduje się w prostym, zgrabnym opakowaniu wykonanym z średnio twardego plastiku. Na szczęście nie utrudnia on wydobycia kosmetyku z opakowania. Niestety podczas kilku ostatnich użyć konieczne będzie odwrócenie butelki do góry dnem, aby spłynęły wszystkie resztki. Na uwagę zasługuję również zakrętka, na której jest wytłoczona nazwa firmy. Uwielbiam zwracać uwagę na takie szczegóły. Również etykiety trafiają w mój gust. Są proste i nie przeładowane nawałem informacji. Przy okazji chciałabym zwrócić uwagę, że od pewnego czasu obserwuję tą odżywkę w nowym opakowaniu. 


Jednym z plusów odżywki jest jej rewelacyjna konsystencja, która jest dla mnie idealna. Nie za rzadka, nie gęsta. Nie przelewa się przez palce i łatwo nakłada się na włosy. Przepięknie pachnie bananami. Mogłabym ją wąchać i wąchać, i nie prędko znudziłby mi się ten zapach. Jest bardzo naturalny. Nie ma w sobie krzty sztuczności. Jest całkiem wydajna, niewielka ilość wystarcza na moje długie włosy.


Odżywka pomimo wielu plusów posiada kilka może nie minusów, ale takich aspektów, które powodują, że kolejny zakup staje pod znakiem zapytania. Od odżywki głównie oczekuję wygładzenia kosmyków i poniekąd to otrzymuje. Niestety mam wrażenie, że dużo tu zależy od szamponu, który uprzednio użyję. Gdy szampon mocno plącze włosy to bananowa odżywka TBS nie jest w stanie za wiele zrobić, aby był lepszy efekt muszę użyć jej znacznie więcej. Na jej szczęście w ostatnim czasie używam bardzo fajnych szamponów, które w ogóle nie plączą włosów. Podsumowując nie wygładza za bardzo, a końcówki wywijają się w każdą stronę. Natomiast bardzo lubię zapach bananów, który pozostaje na włosach przez ten czas, kiedy są wilgotne. Niestety po wyschnięciu jej aromat jest zupełnie nie wyczuwalny. Poza tym odżywka nie obciąża moich włosów, są lekkie i miłe w dotyku.


Podsumowując spodziewałam się czegoś więcej po tej odżywce. Liczyłam, że wygładzi moje kosmyki oraz spowoduje, że będą się ładnie prezentować. Niestety trochę się zawiodłam, a podobnych właściwości mogę się spodziewać po znacznie tańszych kosmetykach dostępnych o wiele łatwych niż propozycja The Body Shop. Do gustu bardzo przypadł mi zapach, ale jest on jedyną zaletą, dla której mogłabym kupić ją ponownie. 

Miałyście styczność z tą odżywką?

Co sądzicie o kosmetykach The Body Shop?

Naomi

sobota, 2 listopada 2013

Czasami warto dawać próbki, czyli październikowe zakupy

Ostatnio zaniedbałam trochę bloga i Was. Zdecydowanie nie czuję się z tym dobrze, ale już uzbrajam się w miotełkę i biorę się za odkurzanie kurzu, który się nagromadził na blogu. ;) Dziś postanowiłam pokazać Wam kosmetyki, które kupiłam w październiku. Niestety nie są to wszystkie kosmetyki, które kupiłam w mijającym miesiącu. Pozostałe pokazywałam tutaj. 


Przez blisko dwa miesiące czekałam aż pojawi się jakaś promocja w sklepie sprzedającym kosmetyki The Secret Soap Store i w końcu się doczekałam. Co prawda tylko -25%, ale zawsze jest to coś. 


Głównym powodem złożenia zamówienia był waniliowy krem do rąk z zawartością 20% masła shea. Muszę już teraz stwierdzić, że jest to chyba najładniejszy wariant zapachowy ze wszystkich. O wyborze drugiego zdecydowała próbka dołączona do poprzedniego zamówienia. Dostałam również wtedy próbkę wersji pomarańczowej, ale ona zupełnie nie przypadła mi do gustu.


Do poprzedniego zamówienia oprócz próbek kremów o zapachu zielonej herbaty i pomarańczy były również dołączone mydełka. m.in. o zapachu pomarańczy i kardamonu. Przypadł mi on tak bardzo do gustu, że musiałam sobie coś zamówić z tej linii. Na razie wybrałam żel pod prysznic, ale coś czuję, że to nie będzie ostatni kosmetyk z tej serii.


Również do tego zamówienia było dołączone kilka próbek (testery trzech mydełek oraz ponownie próbka pomarańczowego kremu do rąk z 20% masła shea) (dla ścisłości żel znalazł się tutaj dla dopełnienia kompozycji). Oprócz tego w paczce znalazłam materiały prasowe z informacjami o innych kosmetykach The Secret Soap Store.


Wróćmy jeszcze do pozostałych zakupów. Z gazetki kosmetycznej w Biedronce skusiłam się (jak prawie wszyscy) na odżywkę z DeBa. Skład wygląda obiecująco. Mam nadzieję, że moje włosy ją polubią. Krakowski Firlit zaskoczył mnie ilością lakierów mojej ulubionej marki Golden Rose. Wybrałam dla siebie nowość z serii Carnival o numerze 12. Z serii Rich Color wybrałam dla siebie kolor, który od dłuższego czasu chodził za mną, mianowicie jasny róż o numerze 46. Z góry zaznaczam, że różowego nie lubię, ale paznokcie lubię czasami pomalować taki kolorem.

Jak widzicie trochę się tego zebrało, ale nie jest tego tak dużo, jak czasami bywało.

Pozdrawiam, 
Naomi
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...