sobota, 31 sierpnia 2013

Moja blogowa historia :)

W związku z dniem blogera, postanowiłam podzielić się z wami historią, jak to się zaczęło, że piszę od stycznia 2011 roku. Oczywiście to nie mogła być prosta historia, musi być zakręcona jak ja. 

Każdy na początku podobnych notek piszę, że zawsze chciał bloga, ale brakło mu systematyczności. Ze mną nie było inaczej. Zwykle jak szybko zakładałam bloga tak porzucałam. Tylko raz dłużej byłam wierna blogowi(+/- miesiąc),  który dotyczył mojego ulubionego serialu. Teraz nawet nie pamiętam jaki miał adres. 


Później jesienią 2010 roku trafiłam z pewnego portalu na blog szatniarki (tfu tfu) szafiarki, który bardzo mi się spodobał i do dziś co pewien czas tam zaglądam. Później jak po nitce do kłębka znalazłam kilka ciekawych blogów, które zaczęłam regularnie przeglądać. W końcu sama zapragnęłam mieć takiego bloga ze stylizacjami, zakupami i innymi rzeczami, które można byłoby określić jako lifestyle. Niestety znowu mój zapał nieco opadł. Publikowałam od połowy stycznia 2011 roku przez mniej więcej miesiąc.

Nie porzuciłam jednak innych blogów, w pewnym momencie trafiłam na kosmetycznego bloga, który ujął mnie dobrymi zdjęciami, fajnymi wpisami i recenzjami. Spodobało mi się opisywanie kosmetyków, które używam. Wtedy też bardzo popularna była marka Essence i w jej poszukiwaniu trafiłam na portal wizaż. Tam w podpisach znalazłam kolejne blogi kosmetyczne i zaczęłam je codziennie czytać. 

W końcu postanowiłam, że ja też chcę o tym pisać. Od zawsze uwielbiałam kosmetyki. Pamiętam moją pierwszą kolekcje zgromadzoną dzięki gazetom. Później sukcesywnie wymienianą na odpowiedniki z drogerii. Bardzo lubiłam przeglądać, oglądać kosmetyki w drogerii, ale też różne nowości w gazetach i internecie. Co raz częściej gadałam o tych sprawach i podejrzewam, że zaczęło to być męczące. Wtedy pojawił się pomysł wrócenia do blogowania, ale przy okazji zmienienia profilu. 


Nowy profil bloga, to też nowy adres. Teraz już nie pamiętam jaki był wcześniej. W końcu znalazłam to o czym mi się dobrze piszę i nie kończą się tematy. Pisałam w miarę regularnie, ale niestety nie umiałam się rozpisać. Również moje zdjęcia wołały o pomstę do nieba. Pierwsze komentarze i obserwatorzy pojawili się bardzo późno po założeniu bloga. Z perspektywy czasu widzę, że było mi to potrzebne. Musiałam mieć czas aby się rozpisać, znaleźć swój styl. Nauczyło mnie to też cierpliwości i wytrwałości. Zupełnie nie żałuję tamtego czasu.

Od tamtych chwil już dużo wody upłynęło. Przez blogosferę przepłynęło sporo fajnych akcji, ale też niestety afer, od których staram się trzymać z daleka. Czasami śmiać mi się chcę, jak niektórzy biją się o błyszczyk za 2,50 zł, bo za darmo. Wiem, że nadal nie jest idealnie. Moje zdjęcia mogłyby być o wiele lepsze, ale wychodzę z założeniu, żeby były ostre i dobrze było na nich widać szczegóły. 


Dzięki blogowaniu mogłam poznać sporo fajnych kosmetyków, ale też osób i mam nadzieję, że nie były to jednorazowe spotkania. Wzięłam udział w akcji HexxBox, dzięki której mogłam przetestować kosmetyki, których pewnie nie kupiłabym sama. Dotychczas nie miałam żadnej współpracy z prawdziwego zdarzenia, ale nie zabiegam o to. Łudzę się, że to firma pierwsza mnie doceni i napiszę do mnie. Sama mogę zdradzić, że nie napisałam żadnego mejla z prośbą o współpracę. Oczywiście pomijam takie akcje, jak z Wibo.

W czasie, kiedy prowadziłam i nadal prowadzę bloga stałam się pełnoletnia, zdałam prawo jazdy, maturę, a teraz mam nadzieję, że będzie odskocznią od spraw studenckich.

Trochę się rozpisałam, ale od dłuższego czasu chciałam coś takiego napisać. Myślę, że dzisiejszy dzień jest idealny ku temu. 

Jak było z Wami? Co skłoniło was do kliknięcia ikony załóż bloga?

Na koniec ciśnie mi się na klawiaturę tytuł bardzo "ambitnego" programu nadawanego przez Polsat: "Nieprawdopodobne, a jednak".

Naomi

piątek, 30 sierpnia 2013

Eva Natura Herbal Garden tonik bezalkoholowy

Dziś chciałabym napisać o toniku, który kupiłam podczas -40% w Rossmannie w maju. Opakowanie coraz bardzie robi się puste, a to idealny moment na recenzję. Jego pełna nazwa to pielęgnacyjny bezalkoholowy tonik do twarzy. Zawiera ekstrakt z czerwonej koniczyny. Początkowo używałam go tylko wieczorem, rano stosowałam ten koszmarek. Od trzech tygodni używam tylko niego.


Kosmetyki Eva Natura są dostępne na pewno w Rossmannie. Niestety nie mam pewności, gdzie jeszcze je spotkamy. Wszystkie kosmetyki z tej serii mają przyjazne dla portfela ceny. Tonik w regularnej sprzedaży kosztuje około 7-8 zł, w promocji zapłaciłam za niego około 5 zł.



Tonik znajduje się w dość wysokiej smukłej butelce. Bardzo dobrze leży w dłoni. W ogóle jestem zauroczona wyglądem opakowania. Jest dopracowane. Zdecydowanie zwraca na siebie uwagę swoją prostotą. Na opakowaniu są zawarte wszelkie istotne informacje, zero wodolejstwa. Zamknięcie dobrze działa. Nie ma trudności aby go otworzyć, ale nie ma też możliwości żeby sam się otworzył.


Tonik jest bezbarwny. Ma przyjemny zapach, przypomina mi trawę. Jest całkiem wydajny.

Po pierwszych użyciach byłam trochę zawiedziona nim. Spodziewałam się po nim więcej. Na szczęście z każdym kolejnym użyciem zaczęłam doceniać jego zalety. Tonik bardzo szybko paruję ze skóry. Nie pozostawia żadnej klejącej warstwy. Pozostawia ją odświeżoną i przyjemną w dotyku. Skóra jest przygotowana do kolejnych zabiegów pielęgnacyjnych. Nie zadziałał na nią w żaden sposób negatywnie. Nie była podrażniona, ani zaczerwieniona. Nie spowodował pogorszenia się cery.

Podsumowując jestem z niego zadowolona. Spełnił wszystkie obietnice producenta. Świetnie odświeża skórę. Nie kosztuję wiele, dlatego pewnie do niego wrócę.

Naomi

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Wyznania kredkomaniaczki: wszystkie w jednym poście + swatche

Pewnie już doskonale wiecie, że uwielbiam kolorowe kredki do oczu i ostatnio najczęściej po nie sięgam. W kolekcji znalazło się 13 kredek, było 14, ale jedna z nich przed zrobieniem zdjęć została skierowana do torby z zużytymi kosmetykami. W związku z tym nie mam ani jednej czarnej kredki. 


Z każdej z kredek jestem bardzo zadowolona. Oczywiście znajdują się lepsze i gorsze, dobrze i źle napigmentowane, ale żadna nie jest tak zła, że w ogóle jej nie używam.


Najwięcej kredek mam z Golden Rose z serii Emily. Uważam, że za taką cenę jest to świetny kosmetyk. Następnie mam trzy kredki z p2. Nie są idealne, ale w ogólnej ocenie są spoko. Z chęcią po nie sięgam. Następnie mam jedynaka z Essence z bardzo polecanej serii Long Lasting w świetnym kolorze, niestety już wycofanym. W mojej kolekcji znajdują się aż trzy kredki, które można użyć na linii wodnej. Dwie są z Catrice, a trzecia z Basic. Nie długo napiszę coś więcej o jednej z Catrice, którą nadal można kupić.


1. Catrice Kohl Kajal 040 White
3. Catrice Eyebrow Lifter C01 Casablanca's Highlight
4. Essence Longlasting eye pencil 14 Think khaki


8. Golden Rose Emily 120
9. Golden Rose Emily 114
10. Golden Rose Emily 106
11. Golden Rose Emily 105
12. Golden Rose Emily 121
13. Golden Rose Emily 107


Co sądzicie o kolorowych kreskach na górnej powiece?

Naomi

sobota, 24 sierpnia 2013

Nowości z Balea w DM-ie #3

Ostatnio znowu pojawiło się sporo nowości z Balea na stronie DM-u. Podejrzewam, że to nie koniec, ponieważ niedługo powinny się pojawić edycję limitowane na jesień.

Zamiast jagodowego szamponu do wszystkich rodzajów wchodzi kokosowy:


Najnowsza seria do włosów farbowanych. Weszła zamiast kokosowej.




Pielęgnacja twarzy:







Maseczki zmieniły opakowanie. Moim zdaniem zmiana jest zdecydowanie na plus. Trzy przykładowe, oczywiście jest ich więcej.




Żele pod prysznic (wiem, że mandarynka pojawiła się już dawno temu i jest dostępna nawet w Czechach, ale nie było okazji go pokazać w moim cyklu) i mydło w płynie.




Dezodoranty do ciała.



Balsam do ciała:

Oprócz powyższych została wypuszczona edycja limitowana na 40-lecie istnienia DM-u. Z Balea jest dostępna jagodowy żel do golenia, truskawkowy żel pod prysznic oraz limonkowe mydło w płynie. Interesujące jest też masełko z Alverde, choć nie jestem pewna wariantu zapachowego.

I to wszystko co udało mi się wyłowić na stronie DM-u. Pewnie mogłam coś pominąć lub dodać za dużo. Niestety jestem, gdzie jestem i korzystam tylko z ich strony. Pewnie sporo z tych kosmetyków już się pojawiło na niemieckich półkach. W innych krajach pewnie przyjdzie na nie jeszcze poczekać. 

Osobiście bardzo mnie zainteresował malinowy peeling oraz balsam do ciała o zapachu kokosa i orzechów shea.

Wpadło Wam coś w oko?

Naomi
____________
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony DM-u.
http://www.dm.de/de_homepage/balea_home/balea_produkte/

piątek, 23 sierpnia 2013

Jeżynowo-malinowe ścieranie z Farmoną

Nigdy nie zwracałam uwagi na peelingi do ciała. Jeśli mnie jakiś zainteresował to kupiłam i wcześniej, czy później zużyłam. Podobnie było z propozycją Farmony z ich odświeżonej linii Tutti Fruti. Skusiłam się na jeden z nich, ponieważ przeczytałam o nich sporo dobrych rzeczy, zwłaszcza o zapachu. Kosztowały niewiele, więc wersja z jeżyną i maliną wpadła mi do koszyka.


Linia Tuttu Frutti produkowana przez Farmone jest dostępna w drogeriach sieciowych (Natura), niesieciowych oraz w supermarketach (np. Auchan). Kosztuje około 3-4 zł za 120 ml (20 ml podobno jest gratis). Peeling występuje w kilku bardzo ciekawych zapachach. Każdy znajdzie coś dla siebie. Opakowanie należy zużyć w ciągu 30 miesięcy od otwarcia. Kosmetyki Farmona nie są testowane na zwierzętach i są produkowane w Polsce.


Peeling znajduje się w zgrabnej butelce wykonane z dość twardego plastiku, który dość trudno zgnieść. Zamknięcie bardzo dobrze trzyma, ale nie ma problemu z jego otworzeniem. Otwór, przez który wydobywa się kosmetyk jest idealny. Nie ma problemu z jego dozowaniem. Zakrętka jest przycięta na równo. Bardzo podoba mi się wygląd etykietek. Jest kolorowo i wesoło i umiarem. Myślę, że odświeżenie linii to bardzo dobra decyzja ze strony Farmony. 


Kolejnym plusem jest rewelacyjny zapach peelingu. Dawno nie miałam kosmetyku o takim świetnym zapachu. Nie wyczuwam ani jednej chemicznej nuty. Jeżyna bardzo dobrze komponuje się z maliną (uwielbiam te owoce). Niezbyt podoba mi się rzadka konsystencja peelingu. Z drugiej strony jest idealna przy tak twardym plastiku. W żelowej niebieskiej bazie są zatopione dość spore drobiny, które mają za zadanie pozbyć się martwego naskórka. 


Początkowo sądziłam, że ten peeling nie będzie zdzierakiem. Podejrzewałam, że będzie to coś na zasadzie żelu pod prysznic, który ma parę niewielkich drobinek na krzyż i producent szumnie to nazwał peelingiem. Na szczęście się myliłam. Drobinek jest sporo i są dość spore. Świetnie zdzierają martwy naskórek, pozostawiając skórę gładką w dotyku,wygładzoną i oczyszczoną. Peeling nie zostawia żadnej nie przyjemnej powłoczki. Rozsmarowując go na ciele, pieni się. Zapach przez pewien na czas pozostaje na skórze i unosi się w łazience. 

Podsumowując, jestem zachwycona tym peelingiem. Ma cudowny zapach i świetnie ściera martwy naskórek. Minusem może być niewielki rozmiar. Z drugiej strony nie mamy problemu z jego zużyciem i możemy kupić inną wersję zapachową. Ja z pewnością tak zrobię. Polecam.

Miałyście okazję używać tych peelingów?

Naomi

czwartek, 22 sierpnia 2013

Wyznania kredkomaniaczki: o p2 perfect look kajal nr 140 Petrol

Kiedyś bardzo unikałam wszelkich kresek, ale odkąd nauczyłam się je robić, jest to mój ulubiony sposób na szybki makijaż. W mojej kolekcji zebrało się już kilka sztuk, dziś przyszedł czas na kilka słów o konturówce z p2. 


Niestety kosmetyki p2 są dostępne w niemieckich DM-ach oraz w sklepach internetowych, gdzie ich cena przyprawia o zawrót głowy. Jedna kredka kosztuje 1,79 €. W dynamicznie zmieniającej się gamie kolorów aktualnie jest 10 odcieni. Należy ją zużyć w ciągu 36 miesięcy od otwarcia. Kredki nie zawierają substancji zapachowych oraz mogą być używane przez wegan. Według producenta są wodoodporne.


Skład (źródło): CYCLOPENTASILOXANE, CERA MICROCRISTALLINA, SYNTHETIC BEESWAX, POLYBUTENE, TALC, TRIMETHYLSILOXYSILICATE, HYDROGENATED MICROCRYSTALLINE CERA, PARAFFIN, COPERNICIA CERIFERA CERA, TOCOPHEROL, HELIANTHUS ANNUUS SEED OIL, BHT, CI 77510, CI 42090, CI 77499, CI 77007, CI 77891, CI 47005


Kredka znajduje się w porządnym plastikowym opakowaniu, które jest trójkątne. Dzięki temu bardzo dobrze leży w dłoni oraz nie wyślizguje się z niej. Kolor opakowania odpowiada kolorowi kredki. Opakowanie zawiera w sobie niewielką strugawke. W każdej chwili możemy naostrzyć rysik. Niestety wpływa to na wydajność kredki. Sporo się niej marnuje. Wkład bardzo łatwo wysunąć.


Kredka jest dobrze napigmentowana i całkiem miękka. Bardzo łatwo zrobić swatche na ręce. Niestety na oczach nie jest już tak łatwo. Trzeba się trochę namęczyć. Dla uzyskania intensywnego koloru konieczne jest ją kilka razy poprawić. Poza tym nie podoba mi się, że kredka pozostawia na oku jakby grudki, które okropnie wyglądają. 


Do zalet nie mogę zaliczyć trwałości kredki. Nie jest źle, ale daleko jej do ideału. Lubi się odbijać na górnej powiece, nawet wtedy, gdy wpierw nałożę bazę, a na to jasny cielisty cień. Nie zdarza się to zawsze, ale sporadycznie tak. Poza tym raczej się nie rozmazuje, tylko czasami ściera się w wewnętrznym kąciku. Na szczęście dopiero po kilku godzinach. Kredka jest faktycznie wodoodporna. Bardzo trudno zmyć ją tylko wodą.


Btw. do wytuszowania rzęs użyłam tuszu Lovely Pump Up. Niestety na zdjęciach dostrzegam małe czarne drobinki tuszu. Chyba czas po trzech miesiącach się z nim pożegnać.

Podsumowując nie jest to kredka idealna. Ma swoje mankamenty, ale jest coś w niej takiego, że po prostu ją lubię. Bardzo mi się podoba jej niepowtarzalny kolor. 

Naomi

wtorek, 20 sierpnia 2013

Kolejny dobry żel pod prysznic z Isany

Jak wiecie jestem ogromną fanką żeli pod prysznic z Balea, jednak czasami zdarzają się odstępstwa od reguły. Zwłaszcza wtedy, gdy widzę napis "edycja limitowana". Mam nadzieję, że nie tylko ja tak mam. Nie dawno będąc w Rossmannie zobaczyłam nowy żel z Isany o zapachu wanilii i papai, który na tyle mi się spodobał, że go kupiłam. Wczoraj sięgnął dna, więc to idealny moment na kilka słów.   


Kupiłam go za 3,99 zł w Rossmannie. Aktualnie trwa na żele promocja i można je kupić za 2,99 zł za 300 ml. Isana ma w ofercie sporo różnych wariantów żeli pod prysznic. Niestety bardzo rzadko pojawiają się edycje limitowane. Powinniśmy go zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcie. Zawiera perełki olejku, ale nie zawiera parabenów.


Żel znajduje się w standardowym dla Isany opakowaniu wykonanym z dość miękkiego plastiku. Zamknięcie dobrze działa i spełnia swoją role. Łatwo go otworzyć. Dużym plusem jest to że góra opakowania jest równo ścięta. Możemy położyć opakowanie do góry dnem, gdy się kończy. Bardzo mi się podoba design przedniej etykiety (Balea to nie jest), ale zachęca do zakupu.


Konsystencja żelu jest dość rzadka, może przelewać się przez palce. Największą zaletą jest zapach, który świetnie wpisał się w mój gust. Jest to połączenie owocowego aromatu papai oraz otulającej wanilii. Zapach zarówno słodki, ale też odświeżający. Żel nie jest super wydajny, zużyłam go w ciągu dwóch tygodni, używając dwa razy dziennie.  

Żel spełnia swoją rolę, dobrze myje i oczyszcza moją skórę. Całkiem nieźle się pieni. Zapach żelu przez krótki czas pozostaje na skórze. Nie wysusza i nie podrażnia. Po prysznicu skóra jest delikatna i przyjemna w dotyku. 


Podsumowując jest to całkiem niezły żel za grosze. Z pewnością wyróżnia go cudowny zapach, który przez chwile pozostaje na skórze. Pewnie nie kupię tej wersji ponownie. Pewnie skuszę się na kolejną edycję limitowaną. Polecam.

Co sądzicie o żelach Isana?

Naomi

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Oko na dziś: czasami lubię NUDE

Dziś po krótkiej przerwie zupełnie nieplanowany makijaż, który dziś w południe wyszedł spod mojej ręki. Miałam plan zmalować coś prostego z max 2 cieni i osiągnęłam to. Nie jest to bardzo skomplikowane, ale mi się podoba i chcę się z Wami tym podzielić. Przy okazji możecie zobaczyć, jak sprawują się niektóre moje kosmetyki w akcji.


Najpierw na całą powiekę nałożyłam bazę pod cienie Grashka, a następnie cień w cielistym kolorze MySecret nr 505. Od wewnętrznego kącika aż do środka powieki nałożyła cień Inglot nr 111 AMC Shine. Później do zewnętrznego kącika 112. Zatarłam granicę cieni. Narysowałam w miarę cienką kreską kredką Golden Rose Emily o nrze 106. Na linii wodnej znalazła się biała kredka z Catrice (może jej nie widać, ponieważ zdjęcie robiłam 3 h po zrobieniu makijażu), a na dolne powiece nałożyłam bardzo delikatnie cień Inglot nr 409 Pearl. Rzęsy wytuszowałam moim najnowszym tuszem z Yves Rocher Sexy Pulp. Na marginesie dodam, że na razie całkiem nieźle się spisuje.


Mam nadzieję, że się mnie nie wystraszyłyście. ;)

Na twarzy mam multifukcyjny antybakteryjny krem BB z Under 20 w kolorze 01. Na razie jestem z niego bardzo zadowolona. Wkrótce napiszę o nim coś więcej, ponieważ myślę, że może to być jeden z lepszych europejskich kremów BB. Następnie całość przypudrowałam pudrem bambusowym z Biochemi Urody, który nie do końca mi odpowiada. Brwi ujarzmiłam korektorem z Delli w kolorze brązowym. Na ustach wylądował Rimmel Apocalips w kolorze 201 Solstice


Mój makijaż to nic nadzwyczajnego taki zwyklak na co dzień. 

Dajcie znać co mogłabym poprawić. :)

Naomi

piątek, 16 sierpnia 2013

Znowu coś wpadło mi do kosmetyczki, czyli zakupy z pierwszej połowy sierpnia.

Dzisiaj szybka notka z nowościami, które zasiliły moją kosmetyczkę w pierwszej połowie sierpnia. Na szczęście nie jest tego tak dużo jak ostatnio. Ostatnio staram się bardziej zużywać niż kupować. 

Na pierwszym zdjęciu znalazły się jeszcze zakupy lipcowe. W ostatniej notce z zakupami zapomniałam to zamieścić. Myślałam, że sobie daruję te 3 kosmetyki, ale chcę Wam pokazać co udało mi się upolować za 1/4 ceny.


Mianowicie chodzi o Lip Butter z Revlon. Zlikwidowano u mnie w Tesco Extra drogerie i został po niej tylko karton z różnymi wymacanymi resztkami i małymi wyjątkami. Były nimi chyba z trzy masełka do ust z Revlon, które miały jeszcze foliowe opakowanie. Wśród nich był jasny róż z drobinkami. Co prawda średnio mi się podobają takie odcienie, ale moje wątpliwości rozwiała cena: 10 zł z groszami. Musiałam wziąć i nie żałuję. Aktualnie jest to moje ulubione mazidło do ust.

Następnie kupiłam kurację z olejkiem arganowym z Marion do zabezpieczania końcówek (ok. 5 zł) oraz cień do powiek z Inglot z kolekcji Noble w kolorze nr 153 (13 zł - niestety kwadratowe wkłady podrożały).


Będąc w lokalnej drogerii zainteresowała mnie nowość z Marion, czyli maska skompresowana. Do przetestowania wybrałam dwie: nawilżającą oraz witaminową. Tą pierwszą zdążyłam już zużyć i na razie nie zauważyłam olśniewających efektów. Za jedną maskę zapłaciłam 3,70 zł w promocji.


Dawno nie kupiłam żadnych pędzli, więc w Pepco skusiłam się chyba na dwa najbardziej uniwersalne pędzle z W7. Zapłaciłam za nie odpowiednio 7,99 zł i 4,99 zł.


Niedawno założyłam kartę w Yves Rocher i bardzo zainteresowała mnie jedna z ofert dla klubowiczek: przy zakupie za 6,90 zł tusz Sexy Pulp gratis. Mój aktualny tusz zaczyna umierać śmiercią naturalną, więc to była najlepsza okazja na wypróbowanie czegoś nowego. Aby spełnić warunek kupiłam żel pod prysznic (kosztował 8,90 zł), który już zdążyłam oddać mojej rodzinie. Na razie mam przesyt żelami pod prysznic.


Na koniec bardzo skromne zakupy z Biedronki. Skusiłam się tylko na maskę kompres z Dermo pharmy za 5,89 zł oraz nowość z Cleanic, który bardzo mnie intrygował. Mianowicie dezodorant w chusteczkach, za które zapłaciłam 2,99 zł. Polowałam jeszcze na zmywacz do paznokci w płatkach, ale niestety nie było. 

Jak widzicie jest tego niewiele. Mam nadzieję, że do końca sierpnia nie wiele wpadnie w moje ręce. 

Naomi

PS. Przepraszam za różne tła, ale zdjęcia robiłam w różnym czasie. Poza tym rozpoczęłam eksperymentować z tłem i na razie ma to różne skutki, więc proszę Was o wyrozumiałość.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...