Pokazywanie postów oznaczonych etykietą balsam do ust. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą balsam do ust. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 marca 2015

Truskawkowe Balmi - recenzja

W grudniowym Joy Box'ie znalazł się kosmetyk, który przez długi czas chodził mi po głowie, a stosunkowo wysoka cena powodowała, że odwlekałam zakup. Na szczęście był dostępny w wyżej wymienionym pudełku i jego cena wraz z innymi kosmetykami była do przełknięcia. Oczywiście mam na myśli Balmi, balsam do ust uwielbiany przez wiele vlogerek. Zainteresował mnie, ponieważ ma inne opakowanie niż wcześniej używane przeze mnie kosmetyki tego typu.


Przez ostatnich kilka tygodni używałam wersji truskawkowej. Niestety nie miałam wpływu na wariant zapachowy, ale na szczęście ekipa Joy Box trafiła w mój gust. Dostępne są jeszcze trzy zapachy: malina, mięta i kokos. Balsamy Balmi możemy kupić w wielu drogeriach internetowych (np. Minti Shop) oraz w Super-pharm. W zależności od miejsca zakupu kosztuje od 15 do 23 zł. Opakowanie zawiera 7 g kosmetyku i zostało wyprodukowane w Chinach (!).


Do gustu przypadło mi przede wszystkim opakowanie, które jest niespotykane. Różowa kostka cieszy oko i przykuwa uwagę. Pierwszy raz spotykam się z takim opakowaniem balsamu do ust. Niestety w czasie użytkowania opakowanie bardzo szybko niszczeje. Zamknięcie nie domyka się do końca, a "folia", którą pokryte jest opakowanie zaczyna schodzić. Poza tym jasny kolor zbiera brud i niestety opakowanie przestaje być estetyczne. 

Balsam ma przyjemny i delikatny zapach. Niestety nie wyczuwam w nim ani grama truskawki :(.


W chwili obecnej moje usta są w bardzo dobrej kondycji. Przez całą zimę niestraszne były nim mróz, wiatr i inne zjawiska atmosferyczne. Zapobiegawczo używałam jednak kosmetyków, które miały za zadanie chronić usta. Podobnych właściwości oczekiwałam od Balmi i na szczęście na zawiodłam się. Doskonale zabezpieczał i nawilżał usta. Nadawał wargom blask. Balsam łatwo się rozprowadza i nie jest tępy. Nie uczula i nie podrażnia. 


Podsumowując nie zawiodłam się na tym kosmetyku, aczkolwiek muszę zaznaczyć, że nie wymagałam od niego zbyt wiele. Jedynie nie podoba mi się to, że czas użytkowania nie jest łaskawy dla opakowania. Nie wiem, czy kupię ponownie, ponieważ bardziej traktowałam to jako gadżet, aniżeli kosmetyk pielęgnujący. Jeśli chciałybyście spróbować zamiennika, to od zeszłego poniedziałku są dostępne w Biedronce podobne balsamy do ust. 

Znacie Balmi?

Naomi

niedziela, 11 maja 2014

Wszystko o aktualnie używanych przeze mnie balsamach do ust (Carmex, Palmer's, Balea, Sylveco, Chapstick)

Od dłuższego czasu planowałam notkę, w której pokrótce omówię wszystkie posiadane przeze mnie balsamy do ust. Kilkanaście tygodni temu kolekcja trochę się rozrosła, ale od tamtego czasu nie kupiłam żadnej kolejnej sztuki. W mojej kolekcji znajdują się ogólnodostępne kosmetyki oraz takie, za którymi trzeba się szerzej rozejrzeć, ale czy warto?


W mojej hierarchii dość wysokie miejsce zajmują Carmex'y. Kiedyś zużyłam wersję w słoiczku, ale później ze względu na higieniczność aplikacji wybrałam wersję w tubce. Najpierw miętową, a następnie wiśniową. Krąży opinia, że najlepszym działaniem charakteryzuje się wersja w słoiczku, następnie w sztyfcie, a najgorzej tubka. Niestety muszę się z tym zgodzić, choć wersji w sztyfcie nie wiele brakuje do słoiczka.


Pomimo niezbyt dobrego działania powyższe balsamy zyskały moją przychylność głównie ze względu  na opakowanie. Dzięki niewielkim wymiarom bez problemu mogę jej nosić w kieszeni spodni, a ciepło nie jest nim groźne. Bardzo lubię lekki blask, który nadają ustom. Dzięki nim aktualnie nie posiadam żadnego błyszczyka. Mam dwa w jednym, błyszczyk oraz kosmetyk pielęgnujący. Właściwości nawilżające nie są najlepsze, ale w porównaniu z innymi nie jest źle. Balsamy do ust w tubce Carmex świetnie się sprawdzają na co dzień, kiedy nie mam większego problemu z tą częścią ciała. 


Bardzo kontrowersyjnym aspektem jest zapach, który z pewnością nie każdemu się spodoba. Zwłaszcza wersja miętowa charakteryzuje się mocnym, wręcz drażniącym zapachem. Wersja wiśniowa jest o wiele przyjemniejsza w odbiorze, choć nie pozbawiona wad. Osoby oczekującego prawdziwego wiśniowego zapachu z pewnością będą zawiedzione. Trudno mi wybrać, który z tych dwóch bardziej mi odpowiada, choć chyba bardziej składam się ku wersji wiśniowej.


Balsamy do ust Carmex dostępne są na pewno w Drogeriach Natura, Hebe, Rossmann oraz Super-pharm. Występują w kilku różnych wersjach zapachowych. W zależności od aktualnej promocji kosztują około 9 zł lub mniej. Tubka zawiera 10 g, które należy zużyć w ciągu 24 miesięcy od otwarcia.

Kolejne balsamy do ust, którym chciałabym się dziś bliżej przyjrzeć to znowu Carmex tym razem w wersji w sztyfcie, ale o całkiem nowym limonkowym zapachu oraz Palmer's w wersji oryginalnej.


Z kosmetykami Palmer's powoli się poznaje. Bardzo lubię kakaowy krem do rąk. Również balsam do ust całkiem przypadł mi do gustu. Ma przyjemny, lekko słodko-czekoladowy zapach. Właściwości pielęgnujące może nie są najlepsze na świecie, ale jest całkiem dobrze. Pokrywa usta powłoczką, która nie sprawia dyskomfortu, a skutecznie chroni przed wiatrem i chłodem. Całkiem nieźle nawilża usta, choć podejrzewam, że gdybym miała bardzo wysuszone usta to nie podołałby wyzwaniu.

Na uwagę zasługuję opakowanie, które nie jest jak zwykle w balsamach do ust w sztyfcie w kształcie walca, a lekko spłaszczone. Również stylistyka opakowania bardzo przypadła do gustu. Jest bardzo spójna z innym kosmetykami tej firmy. Oprócz wersji "original" w aptekach i drogeriach (na pewno Hebe i chyba Natura) znajdziemy jeszcze wersję miętową i wiśniową. Za opakowanie zawierające 4g produktu musimy zapłacić około 10 zł.


Carmex w wersji limonkowej (wraz z waniliową) stosunkowo nie dawno pojawił się w polskich sklepach i z miejsca mnie zainteresował. Początkowo wahałam się nad waniliową wersją, ale ostatecznie do koszyka wrzuciłam ten wariant. Muszę przyznać, że ten balsam ze wszystkich zaprezentowanych w tym poście ma najlepsze właściwości pielęgnacyjne i nawilżające. Wręcz czuć, że działa. Mrowi usta, co może nie każdemu się spodobać, ale mi nie przeszkadza, a nawet to lubię. Myślę, że jako jedyny rozprawiłby się z mocno spierzchniętymi wargami. 

Zapach nie jest idealnym odzwierciedleniem limonek, ale jest cytrusowy i bardzo przyjemny dla nosa. Design opakowania jest bardzo podobny do innych kosmetyków do ust Carmex. Bardzo podobają mi się zielone akcenty nawiązujące do limonek. Opakowanie zawiera 4,25 g, które należy zużyć w ciągu 12 miesięcy. Można go nabyć w tych samych miejscach, co wyżej omawiana wersja w tubce.


Następnie chciałabym się bliżej przyjrzeć rokitnikowej pomadce ochronnej z Sylveco oraz balsamowi Balea z shea i olejkiem arganowym.

Pielęgnacja ust od Balea nie jest zbyt popularna. Mówiąc o kosmetykach z Balea, zwykle w pierwszej kolejności mamy na myśli pielęgnacje ciała, a przede wszystkim cudownie pachnące żele pod prysznic. Trudno mi się z tym nie zgodzić, ponieważ wyżej pokazany balsam do ust z olejkiem arganowym i masłem shea niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia. Jest poprawny. Sztyft nie jest zbyt twardy. Jest bardzo delikatny (trudno mi to ująć, ale ma coś w swojej konsystencji takiego, że przyjemnie nim sunąć po wargach). Nawilżenie ust jest na średnim poziomie. Mogłoby być lepiej. Pokrywa usta cienką powloczką zabezpieczającą przed wysuszeniem. 

Na uwagę zasługuje zapach, który jest bardzo przyjemny dla nosa. Lekko słodki, mi kojarzy się z waniliowym budyniem (swego czasu wszystko kojarzyło mi się z  takim zapachem). Opakowanie jest bardzo proste i oszczędne. Podoba mi się, poza tym w mojej jednej z ulubionych, fioletowej stylistyce. Kosmetyki Balea są dostępne w Drogeriach DM w różnych krajach europejskich. Oprócz niej w asortymencie Balea znajdziemy kilka zupełnie różnych wariantów. Kosztuje około 1€ za 4,8g.


Kosmetyki Sylveco zupełnie nie dawno wtargnęły do polskiej blogosfery i niestety mój zachwyt opada z każdym kolejnym kosmetykiem. Z przykrością muszę stwierdzić, że korzystanie z uroków rokitnikowej pomadki ochronnej nie sprawiło, że ww kosmetyki zyskały w moich oczach. Pomadka ochronna nie zbyt przypadła mi do gustu. Sztyft jest dość miękki, bardzo łatwo nałożyć kosmetyk na usta. Pomimo zachwycającego składu i wielu olejków balsam prawie w ogóle nie nawilża. Pozostawia na ustach klejąca, sprawiająca dyskomfort warstwę. Balsam natłuszcza usta, ale ich nie nawilża.

Wiele osób chwali tą pomadkę za zapach, ale mnie on nie zachwycił. O wiele bardziej podobała mi się budyniowa Balea. Nie mogę nie wspomnieć o okropnym, wykonanym ze słabych surowców opakowaniu. Pomadka po kilku użyciach sama się otwiera, a sama nasadka jest w kilku miejscach popękana. Informacji na głównym opakowaniu jest niewiele i bardzo szybko się ścierają. Więcej informacji znajdziemy na kartonowym opakowaniu, w którym kupujemy balsam. Kosmetyki Sylveco znajdziemy głównie w internecie, ale również warto rozejrzeć się w zielarniach i mniejszych drogeriach. W asortymencie tej firmy znajdziemy w sumie trzy warianty balsamów do ust. Za opakowanie zawierające 4,4g produktu musimy zapłacić około 9 zł.


Ostatnimi kosmetykami, którym chciałabym dziś się przyjrzeć są balsamy do ust amerykańskiej firmy Chapstick. Dowiedziałam się o nich zupełnie przez przypadek od przyjaciółki i oczywiście musiałam coś zamówić na spróbowanie. 


Niestety nie mam pojęcia co to są za warianty. Według aukcji na allegro jeden z nich powinien pachnieć jabłkiem, a drugi owocami leśnymi. Mój nos jednak nie wyczuwa pomiędzy jednym i drugim żadnej różnicy. Różnicę można zauważyć jedynie w kolorze sztyftów, ponieważ również działanie jest kropka w kropkę identyczne. Wbrew pozorom Chapsticki mają wiele wspólnego z balsamem do ust z Sylveco. Łączy je m.in. bardzo miękki sztyft, który w tym przypadku jest jeszcze bardziej miękki. W wyższej temperaturze robi się jeszcze bardziej miękki i rozlewa po zamknięciu, co zdecydowanie nie jest estetyczne. Działanie również nie przypadło mi do gustu. Używając jednego, czy drugiego nie dało się nałożyć na usta cienkiej warstwy. Zawsze produktu było za dużo, co zdecydowanie nie było przyjemne. Kosmetyk prawie w ogóle nie nawilża. Dla mnie jest to trochę kolorowej wazeliny i nic więcej.

Wracając do zapachu, to nie mogę go porównać do niczego mi znanego. Jest owocowy, całkiem przyjemny dla nosa i nic więcej. Opakowanie nie przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Jest po prostu zwykłe, nic nadzwyczajnego. Chapsticki występują w wielu różnych wariantach zapachowych. Możemy je kupić na allegro za kilka złotych. Widziałam je również w aptekach.


Podsumowując najbardziej zadowolona jestem z Carmexów, a w szczególności z wersji limonkowej. Uwielbiam w nim nawilżenie oraz efekt mrowienia ust. Na drugim miejscu znajduje się propozycja Palmer's, która ujęła mnie zapachem, opakowaniem  oraz całkiem niezłym działaniem. Po pozostałe kosmetyki również sięgam, ale nie robię tego z taką przyjemnością jak po wyżej wymienione. 

W końcu dotarliśmy do końca. Kto przeczytał całość? 

Używałyście któryś z powyższych balsamów do ust?

Naomi

wtorek, 12 marca 2013

Alverde mandarynkowo-waniliowy balsam do ust

Dziś kilka słów o kosmetyku, który stał się dość popularny w blogosferze. Podchodziłam do niego z dystansem, ponieważ mam już swoich ulubieńców kategorii naustnej. O tym, jak się sprawdził poniżej.  


Kosmetyki Alverde dostępne są w drogeriach DM. Balsam kosztuje 1,15€ za 4,8 g, które należy zużyć w ciągu dwóch lat. W sklepach jest jeszcze dostępna druga wersja z nagietkiem. Nie zawiera glutenu. Może być również używany przez wegan.


Balsam znajdujemy w sklepie w fajnym optymistycznym kartoniku. Wszelcy macacze muszą się powstrzymać, a my mamy pewność, że nikt przed nami go nie otwierał. Samo opakowanie balsamu jest wykonane dość słabego plastiku. Jeden upadek na kafelki spowodował, że cała nasadka jest popękana. Podejrzewam, że gdyby nie spadła to byłaby w lepszym stanie. Nie mniej nie polecam tym balsamem rzucać, ponieważ opakowanie będzie później w kawałkach.

Poza tym nasadka dobrze przylega do reszty opakowania. Możemy go nosić w torebce bez obaw, że się otworzy. Design etykiety nie zachwyca, ale nie jest zły. Bardzo mi się podoba kolor opakowania. Jeden rzut oka i od razu robi się lepiej. ;)


Balsam ma postać żółtego sztyftu, który jest bardzo twardy, ale dzięki temu jest bardzo wydajny. Używam go ponad dwa miesiące, a zużyłam dopiero połowę. Ma ładny cytrusowy zapach. Nie wyczuwam w nim żadnej nuty wanilii.


Pomimo słabej jakości opakowania, zawartość bardzo dobrze się sprawdziła. Balsam ma bardzo dobre działanie nawilżające. Odkąd go używam ani razu nie miałam suchych, spierzchniętych ust. Pomijając pewien czas, gdy go zgubiłam. Wtedy moje usta wręcz bolały. Na szczęście w końcu go znalazłam i w ciągu kilku godziny moje usta były zregenerowane. Usta po jego użyciu są miękkie i lśnią. Jednak trzeba uważać z ilością, którą nakładamy, ponieważ gdy przesadzimy będziemy lśnić niczym latarnia. Bardzo dobrze nawilża, efekty czuć przez wiele godzin. 

Podsumowując bardzo polubiłam ten balsam. Ma świetne działanie nawilżające, fajny skład oraz przyjemną cenę. Minusem jest słaba dostępność w Polsce oraz słabe opakowanie. Jednak działanie wynagradza nam to z nawiązką. Polecam :)

Jakiego balsamu do ust aktualnie używacie?
Napiszcie :)

Pozdrawiam
Naomi

środa, 23 stycznia 2013

Hit w puszcze, czyli o masełkach Nivea Caramel Cream oraz Macadamia&Vanilia

Nivea nie jest moją ulubioną marką kosmetyczną choć mam w niej dwóch ulubieńców. Mają świetne żele pod prysznic, najbardziej ubóstwiam Free time oraz antyperspiranty w kulce. Zużyłam kilkanaście opakowań różnych wersji. Jednak bardzo zainteresowałam mnie ich nowość, czyli Nivea Lip Butter. Pojawiły się w sklepach w listopadzie zeszłego roku i szturmem zdobyły polską blogosferę. Osobiście skusiłam się na dwie wersję: Caramel Cream i Vanilia&Macadamia.


Początkowo były bardzo trudno dostępne. Aktualnie znajdziemy je w Rossmannie, Drogeriach Natura, Super-pharm oraz w mniejszych drogeriach również internetowych. W zależności od sklepu są różne ceny. Na przykład w Rossmannie kosztuje 9,99 zł a w Naturze 12,49. W puszcze znajduje się 16,7 g/ 19 ml masełka. Zostały wyprodukowane w Belgii. Na zużycie jest 12 miesięcy od otwarcia. Poza wersjami zapachowymi, które ja posiadam dostępne są: Raspberry Rose oraz Original.


Masełka znajdują się w puszcze, a te początkowo w kartonikach. Puszki świetnie się prezentują. Bardzo podobają mi się wzory puszek. Nie są za proste, ale też nie przesadzone. Zwracają na siebie uwagę. Wieczko bardzo łatwo ściągnąć i obawiam się, że przez przypadek może się otworzyć, na przykład w torebce. Z tyłu puszki jest zamieszczony skład, z czego bardzo się cieszę, ponieważ kartoniki zwykle wyrzucam, a na balsamach producenci rzadko go umieszczają. Minusem może być niehigieniczny sposób aplikacji. 



Oba masełka mają bardzo miękką konsystencję, którą łatwo nabrać na palec. Karmelowe masełko ma kolor ecru. Bardzo ładnie pachnie. Mi przypomina masę krówkową, jednak zapach jest delikatniejszy. Drugie masełko ma kolor kolor kości słoniowej. Również bardzo ładnie, słodko pachnie. Nie jest to zapach bardzo intensywny. Prawie w ogóle nie wyczuwam w nim wanilii. Oba masełka nie mają smaku. Są bardzo wydajne.



Z dużym optymizmem podeszłam do tych masełek i się nie zawiodłam. Co prawda nie miałam w stosunku do nich wielkich wymagań. Głównie zależało mi aby nie pogorszyły stanu moich ust, które po Carmexie są w stanie idealnym. Wystarcza mi najzwyklejszy (ale bez przesady) balsam. Masełka bardzo dobrze wywiązały się ze swojej roli. Usta są nawilżone i miękkie, lecz lekko się kleją. Zabezpieczają usta przed wysychaniem i mrozem. Nadają nim blasku, co nie bardzo mi się podoba, ponieważ efekt jest dla mnie bazarkowy. 



Podsumowując nie zawiodłam się na tych masełkach. Z drugiej strony wiele od nich nie wymagałam. Nie wykluczam, że dla osób, które mają bardzo wysuszone usta, ten kosmetyk może być niewystarczający. Pozostałe osoby powinny być zadowolone. 

Co sądzicie o tych masełkach? Poddałyście się modzie na nie?

Pozdrawiam 
Naomi

piątek, 7 września 2012

Balsam do ust Balea "Fresh grapefruit"

Obiecuję następna notka będzie dotyczyć czegoś co jest bez problemu dostępne w Polsce. Zdradzę, że ten kosmetyk bardzo mnie zaskoczył. Jednak dziś kilka słów na temat balsamu, który był jedną z pamiątek z Berlina.

W opakowaniu jest 4,8g balsamu. W Niemczech kosztuję około 0,80 €. Widziałam go także w czeskim DM-ie. Na allegro jest dostępny za około 6 złotych. Nie zawiera wosków, konserwantów oraz olei mineralnych. Nie jest wegański. Testowany dermatologicznie.


Skład (źródło):
ETHYLHEXYL STEARATE · RICINUS COMMUNIS SEED OIL · SYNTHETIC BEESWAX · HYDROGENATED PALM OIL · CANDELILLA CERA · CERA ALBA · BIS-DIGLYCERYL POLYACYLADIPATE-2 · CITRUS PARADISI PEEL OIL · AROMA · ASCORBYL PALMITATE · CITRAL · HELIANTHUS ANNUUS SEED OIL · LECITHIN · LIMONENE · LINALOOL · TOCOPHEROL · CI 40800.


Balsam ma formę zwykłego sztyftu. Opakowanie niczym się nie wyróżnia spełnia swoją rolę i tyle. Bardzo mi się podoba kolor zielony opakowania (lubię zielony :). Dobrze się zamyka. Nigdy mi się nie otworzył w torebce. Niestety nie odpowiada zapach, jest chemiczny, sztuczny. Mi nie przypomina świeżego grapefruita.


Jeśli chodzi o działanie pielęgnacyjne to całkiem dobrze nawilża, choć myślę, że u osób z mocno spierzchniętymi ustami może się nie sprawdzić. Długo się utrzymuje na ustach, daję delikatny blask.

Podsumowując bardzo przyjemny balsam do ust w miłej cenie. Jeśli będziecie miały okazję gdzieś kupić to polecam.

Macie swój ulubiony balsam do ust?
Napiszcie :)

Naomi

czwartek, 9 sierpnia 2012

Moja mazidła do ust: zagubione sztuki

Część ostatnia mojej kolekcji. W tym poście będzie totalny misz-masz. Pokażę wam sztuki, które kupiłam po zrobieniu zdjęć do tamtych zdjęć, albo po prostu zgubiły się w tym czasie w moim bałaganie.


1) p2 -szminka nr 020 "Kartnerstrasse". Planuję jej większą recenzję, ale to kiedyś. Na razie jest to jedna z moich ulubionych szminek. Kolor pięknie podkreśla usta. Utrzymuje się bez jedzenie i picia ponad 4h. Gdy pierwszy raz miałam ją na ustach, słyszałam kilkadziesiąt komplementów na jej temat. Piękne opakowanie i to za niecałe 2 €. Jedynym minusem jest to, że jest bardzo miękka i już zaczęła mi się łamać.

2) Lip tint Essence LE "A new league" nr 1 "my retro jacket's red". Kolejny jeden z najnowszych nabytków, z którym bardzo się polubiłam. Jedna warstwa usta są bardzo ładnie podkreślone, więcej to mocno czerwone usta. Trzeba uważać z tego typu produktem ponieważ wysusza. Idealne usta to podstawa. Długo się utrzymuje, ale niestety nie równo się ściera oraz zbiera w kącikach.

3) Błyszczyk Essence z LE "Ballerina Backstage" nr 02 "On your gracile tiptoe". Błyszczyk ma bardzo fajny aplikator w postaci pędzelka. Zawiera drobinki, ale nie są  nachalne. Jest bardzo gęsty, co nieco utrudnia aplikację. Ponadto jest okropnym klejuchem.

4) Balsam do ust jeszcze nieotwarty- zużywam to co mam :).

5) Błyszczyk w kulce Avon "Blackcorrant". Przypomina mi mój pierwszy w życiu błyszczyk z kulką. Ładnie pachnie i nic poza tym.

6) Grapefruitowy balsam do ust z Balea. Ładnie pachnie, dobrze pielęgnuje usta. Nie nadaję żadnego połysku. Po użyciu usta są dobrze nawilżone i zadbane. Polecam :)

Podsumowując w mojej kolekcji do ust jest:

Jak dla mnie spora kolekcja, a mam ochotę na więcej :)

Pozdrawiam 
Naomi

sobota, 21 lipca 2012

Moje mazidła: balsamy do ust

Ostatnio doszłam do wniosku, że zrecenzowałam wam większość kosmetyków, które chciałam. Kolejne testuję, ale na razie nie wyrobiłam sobie o nich zdania. Nie chciałabym pisać o czymś, co użyłam raz, czy dwa razy.


 Od dziś chciałabym wam prezentować moje szminki, balsamy, błyszczyki i inne kosmetyki, które zebrały się w mojej kosmetyczce. Swego czasu były to przeze mnie najczęściej kupowane kosmetyki, teraz zdarza się sporadycznie.

Póki co nie jestem w stanie się wypowiedzieć, czy jestem bardziej szminkowa, czy błyszczykowa. Lubię oba typy kosmetyków kolorowych, choć ostatnio bardziej fascynują mnie szminki ;)

W dzisiejszej pierwszej części, chciałabym wam zaprezentować balsamy do ust.


Od lewej:
1) Carmex wszystkim znany, na powyższym zdjęciu w wersji słoiczkowej. Ja już go kończę. Jak widać opakowanie trochę sfatygowane. Na pewno skuszę się na kolejny, ale tym razem w wersji sztyftu. Świetnie działa, w zeszłym roku doprowadził moje usta do stanu używalności. Aktualnie używam go sporadycznie, kiedy czuję, że moje usta są mocno wysuszone.

2) Avon Color Trend balsam do ust gruszkowy. Kupiony ze względu na to, że potrzebowałam balsamu do ust, a chciałam żeby był ciekawy oraz w intrygującym kolorze. Nie ma jakiś nadzwyczajnych właściwości pielęgnacyjnych. Aktualnie nie używam go często, a wkrótce jego jedynym przeznaczeniem będzie kosz.

3) Balsam do ust Garnier Nourish. Kupiony na Słowacji. Ostatnio widziałam je w czeskim DM-ie. W Polsce nie widziałam balsamów do ust Garnier i dobrze. Nie polubiłam się nim. Nie działał na moje usta, a właściwie je podrażnił. Bardzo piekły i były wysuszone. Jeden z niewielu kosmetyków, który spowodował u mnie uczulenie. Nie polecam. Aktualnie leży i czeka aż minie termin na jego wykorzystanie.

4) Isana rozświetlająca malinowa pomadka. Jeden z moich balsamowych ulubieńców. Zapach może drażnić, ale jest do wytrzymania. Dobrze pielęgnuje i nawilża usta, pozostawiając im lekki blask. Zapobiega wysuszeniu ust. Jest stałym bywalcem mojej podręcznej kosmetyczki.

W następnej części pokaże wam błyszczyki :)

Miałyście któryś z wyżej wymienionych balsamów? Jak wrażenia?

Pozdrawiam
Naomi

sobota, 31 grudnia 2011

Ulubieńcy A.D. 2011

Dawno nie robiłam ulubieńców miesiąca. Jednakże pomyślałam, że warto coś takiego zrobić na koniec roku. Nie przedłużając: 

Pielęgnacja i stylizacja włosów:
Tutaj skromnie do stylizacji używam lakieru do włosów firmy syoss "shine&hold". W tym roku polubiłam także szampon Alterra bez zbędnych konserwantów ,o którym pisałam Tu, morela i pszenica

Pielęgnacja twarzy:
Tutaj wyłoniły się moje typy m.in. odświeżające chusteczki Alterra, bez zbędnych konserwantów. Wielkim plusem jest to, że kosztują grosze. Bardzo fajnym produktem jest 3w1z Garnier: maseczka, żel, peeling ja go głównie używam jako peeling i dobrze się spisuję. Na koniec moje największe odkrycie roku 2011 tonik przeciwtrądzikowy z Soraya, szersza recenzja Tu.

Pielęgnacja ciała oraz czymś lakier do paznokci trzeba zmyć. 
Mini wersja kremu do rąk Kamill. Mieszka sobie w torebce i w nagłych przypadkach świetnie się spisuję. Niewielka ilość wystarcza aby nawilżyć dłonie, dzięki czemu jest bardzo wydajny.

Moje ulubione lakiery oraz coś nad i po:
Od lewej:
-Virtual "Street fashion" nr 104 "Violet Angel"
-Eveline top coat 3w1: 60 sekundowy nabłyszczacz, utwardzacz, wysuszacz (zdradzę, że recenzja w przygotowaniu)
-Golden Rose nr 307
-Eveline odżywka 8w1
-Inglot nr 715

Tapeta na twarz:
Kosmetyki, które bardz polubiłam w tym roku i często po nie sięgałam. W tej kategorii korektor Alverde w kolorze 001 "Sand". Mój pierwszy i jedyny jak na razie puder rozświetlający z LE Essence "Blossoms etc..." w kolorze 01 "Flower power". Bardzo fajny puder Manhattan na zdjęciu niestety zdenkowane opakowanie. Przyznam, że szukam lepszego na razie mi to nie wychodzi. Szersza recenzja na jego temat Tu. Dodam, że mój egzemplarz był w kolorze nr 1 "Naturelle". Na koniec krem tonujący Ziaja, który opóźnia zakup nowego podkładu. Nie daję mocnego krycia, ale to co daję całkowicie mi wystarcza. Na zdjęciu w kolorze 01.

Cienie do powiek: 
W moim wydaniu temat rzeka. Na zdjęciu największe odkrycie tego roku palety Sleek (Monaco, Oh so special, Original). Świetnie napigmentowane. Matowy cień MySecret nr 505 (dobijam w nim dna), używam go do każdego makijażu. Następnie cień w kremie z Essence z LE "Ballerina Backstage" w kolorze 02 "pas de copper". Gdy mam mało czasu kładę go na całą powiekę, wytuszować rzęsy i wio. Na koniec cienie Inglot (115R, 144 AMC Shine, 337 Matte, 440 Pearl). Wielkie bogactwo odcieni oraz świetnej jakości cienie.

Jak cienie to i baza:
Na zdjęciu moja pierwsza, dziewicza z której jestem bardzo zadowolona, po mimo kilku minusów. Oczywiście mam na myśli bazę pod cienię firmy Kobo professional.

Tusz do rzęs:
Ten rok jeśli chodzi o tusze do rzęs był dość skąpy. Jedyny który dobrze wspominam to Avon "superSHOCK". Nie osypuje się, daje świetny efekt pogrubionych rzęs.

Mazidła do ust: 
Dwa balsamy: Carmex działa, The body shop rozpieszcza mój zmysł węchu. Koralowy błyszczyk Essence z LE "Ballerina Backstage" w kolorze 02 "On your gracile tiptoe", bardzo lubię go za pędzelek. Lekko klejący, ale da się przeżyć. Następnie świetny nudek na co dzień z Manhattan 59B. Niestety ma małą wadę, szybko znika do ust. Błyszczyk Sephora "Pink Ballerina" nie klei się, daje fajny efekt na ustach. Na konoec oczywiście brzoskwiniowa szminka z Essence z Le "50's girls reloaded" w kolorze 02 "I'm sailing". Idealnie kremowa lekko podkreśla skórki.

Akcesoria:
Wielozadaniowy pędzelek Essence do smoky eyes. Wykorzystuje go do wszystkiego, nie straszna mu kąpiel,    nie gubi włosia. Grzebyczek do rzęs Inglot, temu koledze nie straszny żadny sklejający rzęsy tusz, wszystko ładnie rozczesze.

-----------
W tym miejscu chciałabym wszystkim moim czytelnikom wspaniałego przyszłego roku. W samym szczęściu i miłości skąpanym, pozbawionym bubli kosmetycznych ;P.

Pozdrawiam
Naomi
  

piątek, 30 grudnia 2011

Carmex

Dziś kilka słów na temat zapewne wam znanego balsamu do ust Carmexa. Wiele z was natknęło się na jego recenzję, ale dziś ja chce dorzucić kilka słów.

Na polskim rynku Carmex możemy kupić w postaci słoiczka, tubki lub sztyftu. Ja się zdecydowałam na wersję w słoiczku i o niej dziś kilka słów. Każdy balsam jest zapakowany w blister, dzięki czemu jesteśmy pewni, czy w naszym kosmetyku nie miał ktoś paluchów. W słoiczku mamy 7,5g, które mamy zużyć w ciągu 24 miesięcy. Słoiczek może się wydawać niehigieniczny w użyciu, ale się na niego zdecydowałam, ponieważ  wcześniej miałam balsam z AA w tubce, gdzie pod koniec używania produkt było bardzo ciężko wydostać.

Dla dociekliwych skład i obietnice producenta:

 


Moja opinia:
Jeśli chodzi o działanie jest moje balsamowe KWC. Ostatnimi czasy miałam bardzo wysuszone usta, bolały etc. Poza tym odkąd mam stały aparat na zęby w kącikach ust robiły mi się po każdej wizycie takie dziwne zaczerwienienia, które bolały kiedy szerzej otwierałam usta.Smarowałam je różnymi balsamami, ale to nie dawało rezultatów. Dopiero gdy w promocji w Rossmannie skusiłam się na ten balsam poczułam co to są uta w świetnej kondycji. Dużo osób zarzuca mu zapach kamfory, ja na niego nastawiłam się już wcześniej, więc nie było zaskoczenia i to nie jest dla mnie minusem. A nawet podoba mi się taki zapach. Niemniej jednak mógłby pachnieć ładniej. Gdy go nakładamy na ustach można poczuć mrowienie, co oznacza, że działa. Ono może również przeszkadzać, ale ja go lubię. Na jednym z blogów wyczytałam że może działać antybakteryjnie, a dzięki zawartemu w sobie mentolowi w czasie kataru ułatwiać oddychanie. Osobiście to sprawdziłam i się z tym zgadzam. Zakrętka jest metalowa i może ulegać wszelakim rysom. Może lekko odstraszać cena, bo nie jest najtańszy biorąc pod uwagę większość produktów tego typu. Jednakże w Rossmannie często zdarzają się na niego promocję i wtedy warto się na niego skusić. 



Podsumowując:
Jest to mój absolutnie ulubiony produkt do ust, z dziedziny balsamów. Może trochę przeszkadzać zapach, ale biorąc pod uwagę jego działanie. Ujmę to tak po prostu go kocham ;) Na pewno nie jest to moje ostatnie opakowanie.

Pozdrawiam
Naomi
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...